niedziela, 9 czerwca 2013

Smacznego, komisarzu!

Andrea Camilleri, „Pomarańczki komisarza Montalbano”
Jeśli miałabym wybrać dobry kryminał – zarówno na zimowe wieczory w domu, jak i letnie eskapady – na pewno zdecydowałabym się na coś z ciepłym „klimatem”. Modne od jakiegoś czasu kryminały skandynawskie są dla mnie zbyt zimne, amerykańskie z kolei zbyt krwawe i oderwane od rzeczywistości. W dodatku kwestia odżywiania sprowadza się w nich zazwyczaj do napojów oraz szybkich, mało apetycznych i niezbyt zdrowych przekąsek. Natomiast powieści osadzone we Włoszech, także te z dreszczykiem, zazwyczaj pełne są pysznych, regionalnych specjałów. Jeśli bohaterowie jedzą lub choćby rozmyślają o posiłku, stają się dla czytelnika prawdziwsi, nie są już tylko wytworami pisarskiej fantazji. A wtedy cała książka nabiera zupełnie innego smaku.

Jakiś czas temu pisałam o stworzonym przez Donnę Leon bohaterze, komisarzu Guido Brunettim, który dba o bezpieczeństwo w Wenecji, a przy tym jest wielkim smakoszem włoskiej kuchni. Jego kolega po fachu, wymyślony przez Andrea Camilleriego Salvo Montalbano, pracuje w Vigacie, fikcyjnym sycylijskim miasteczku, w którym czas płynie leniwie, nikomu nigdzie się nie spieszy, a jedzenie jest proste i wyśmienite. On również celebruje posiłki i lubuje się w kuchni regionalnej. To właśnie powieści i opowiadania o komisarzu przyniosły Camilleriemu sławę. Pierwszy tom ukazał się w 1994 r., a dziś cykl liczy sobie ponad trzydzieści pozycji. Dotychczas w polskim przekładzie ukazało się ich kilkanaście, w tym dwa zbiory opowiadań.

Z nazwiskiem głównej postaci postaci książek Camilleriego wiąże się pewna ciekawostka. Pochodzi ono od nazwiska katalońskiego pisarza Manuela Vázqueza Montalbana, znanego głównie z cyklu powieści o ekscentrycznym prywatnym detektywie Pepe Carvalho z Barcelony. Zarówno Carvalho, jak i Montalbán, to wielcy miłośnicy dobrej kuchni. Czyżby stanie na straży prawa w jednym z cieplejszych krajów szło w nierozłącznej parze z wyostrzonym zmysłem smaku? Na to wygląda. Jeśli nie jesteście pewni, czy proza Camilleriego przypadnie wam do gustu, zacznijcie od krótkich form, na próbę. Na przykład od „Pomarańczek komisarza Montalbano”. Niech was nie zmyli tytuł i okładka tego niewielkiego wydania (format 12x17 cm), na której widać sklepik z wystawionymi na zewnątrz pomarańczami. Pomarańczki to zupełnie coś innego, ale ponieważ jest to ostatnie opowiadanie w tym tomie, wrócę do niego na końcu.

Książka składa się z dwudziestu kryminalnych miniatur, które można czytać w dowolnej kolejności. Autor przedstawia w nich codzienność małego sycylijskiego miasteczka, słonecznego i leniwego. Nikomu się tu nie spieszy, nawet funkcjonariuszom rozwiązującym kryminalne zagadki. Na początku fabuła opowiadań wydała mi się zbyt prosta i przewidywalna. Czegoś brakowało – wyraźniejszych emocji, zaangażowania, intrygi. Ale po kilku pierwszych tekstach zaczęłam doceniać ten niespieszny, lekki klimat. Camilleri stworzył kryminalne opowieści, które nie straszą i nie epatują okrucieństwem, lecz skłaniają do przemyśleń, m.in. nad moralnymi wyborami ludzi, nieprzewidywalnością losu. Nie ma tu krwawych opisów zbrodni, nagłych zwrotów akcji, pościgów, strzelanin ani długiego zastanawiania się nad każdą sprawą. Nie zawsze są ofiary śmiertelne, a jeśli nawet, autor oszczędza czytelnikowi przykrych szczegółów.

Montalbano jest w pracy uparty, uczciwy i przenikliwy, ale bywa też złośliwy i humorzasty. Dzięki różnym zbiegom okoliczności, znajomości ludzkiej natury oraz wnikliwej obserwacji udaje mu się rozwiązać nawet najdziwniejsze zagadki, także listownie! Szybko łączy ze sobą fakty i wyciąga wnioski, które wprowadzają jego śledztwa na nowe tory. Z jednej strony jest oddany pracy i konsekwentny, a z drugiej wykazuje duże zrozumienie dla ludzkich zachowań i słabości. Czasem przymyka oko, usuwa się w cień, nie narzuca. W takich momentach niektórym czytelnikom może się nasunąć myśl, że powinien zareagować inaczej, jednak mi podoba się jego postawa. Montalbano jest komisarzem, ale też pełnym empatii człowiekiem. Opowiadania te mogą nie przypaść do gustu osobom, które lubią się bać. To bardziej rozrywka intelektualna, choć same intrygi nie są zbyt skomplikowane i w większości przypadków można wpaść na rozwiązanie sprawy dość szybko. Ale jest w nich coś przyciągającego, dodającego otuchy. Komisarz jest tak wyrozumiały i jednocześnie skuteczny, że chciałoby się mieć go w pobliżu. Do tego lubi smacznie zjeść i ma duże poczucie humoru, przez co staje się jeszcze bardziej ludzki i sympatyczny. Camilleri wplata w opowieści wiele sytuacji wręcz komediowych (np. rozmowy Montalbana z podwładnym Catarellą, który ma bardzo specyficzny i zabawny styl mówienia, np. „Halo, proszę pana, panie komisarzu. Czy to jest pan w swojej osobie?”). Spokojnie można czytać te teksty w nocy, nawet kiedy nikogo innego nie ma w domu, a za oknem szaleje burza.

W każdej powieści i w niemal każdym opowiadaniu z Salvo Montalbano znajdziecie fragmenty poświęcone jedzeniu. Dla wybornych włoskich potraw komisarz jest w stanie zrobić naprawdę wiele, poczynając od okłamania współpracowników czy osób zainteresowanych sprawą, a nawet przerwania śledztwa, do rezygnacji, pod byle pretekstem, ze spotkania z ukochaną Livią. W czasie posiłku liczy się tylko jedzenie, dlatego komisarz lubi jeść w samotności, w ciszy. Rozmowy przy stole są dla niego czymś niezrozumiałym i nienaturalnym. Czym rozkoszuje się Montalbano w tych konkretnych opowiadaniach? „Gra w trzy karty” ukazuje komisarza właśnie jako osobę preferującą samotne posiłki, bez rozmów. Spotkał się z kimś w gospodzie „San Calogero”, którą często odwiedzał, zamówił na przystawkę owoce morza i jadł w milczeniu. A kiedy kelner przyniósł mu okonia morskiego, który „był tak świeży, jakby jeszcze pływał w morzu”, Montalbano powiedział do swojego towarzysza: „Proszę mi zrobić tę przyjemność, nie rozmawiajmy dopóki nie skończę tej ryby”.

W tekście zatytułowanym „To samo nazwisko” w pewnej knajpie w Palermo komisarz „Zjadł z przyjemnością, mrużąc z zadowoleniem oczy, porcję bakłażanów zapiekanych z makaronem i tartym serem i czekał na drugie danie (...)”. W „Porwaniu” udał się do gospody i „zjadł pół kilo gotowanych ośmiorniczek, świeżych, rozpływających się w ustach, przyprawionych solą, czarnym pieprzem, czosnkiem, cytryną, natką pietruszki”, zapominając o sprawie, którą się aktualnie zajmował. W „Tu chodzi o miliardy” rozkoszował się sardynkami w zalewie, które „okazały się znakomite, po ich zjedzeniu komisarz mógłby drzemać i mruczeć jak kot” (jednak jego uwielbienie dla sardynek potępia unijna komisarz do spraw gospodarki morskiej i rybołówstwa Maria Damanaki, ponieważ połów małych rybek przyczynia się do niszczenia zasobów rybnych). Jest jeszcze specyficzne opowiadanie pod tytułem „Montalbano odmawia”, w którym komisarz nie tylko zajada się poprawiającymi mu humor ośmiorniczkami i barwenami w ostrym sosie, lecz jest także świadkiem kanibalistycznej „uczty”. To chyba najbardziej „nieprzyjemny” fragment z całej książki. Ale zakończenie opowiadania jest równie nietypowe i zaskakujące, jak opisany w nim posiłek.

Zamieszczone na samym końcu tego zbioru „Pomarańczki komisarza Montalbano” to zdecydowanie najbardziej smakowite opowiadanie Camilleriego. Zbliża się noc sylwestrowa. Komisarz posprzeczał się ze swoją ukochaną, Livią, i zamierza przywitać Nowy Rok samotnie. Wszyscy wyczuwają, co się stało i po kolei zapraszają go do siebie. Jednak Salvo Montalbano odmawia, ponieważ żadna z propozycji nie wydaje mu się atrakcyjna. Wraca do swojego domku nad morzem i w kuchni znajduje karteczkę od gosposi Adeliny, która zaprasza go do siebie. Na zachętę informuje, że przyrządzi pomarańczki: „O Boże, pomarańczki Adeliny! Jadł je tylko raz, ale ich wspomnienie zakodowało się z pewnością w jego DNA i stało się genetycznym dziedzictwem”. Montalbano już wie, gdzie spędzi Sylwestra. I zrobi wszystko, a będzie musiał się trochę napracować, by kolacja się odbyła. Nie znajdziecie tu dokładnej receptury na pomarańczki, ale opis jest na tyle szczegółowy, że potrawę można odtworzyć we własnej kuchni. Trzeba tylko zarezerwować sobie na to dwa dni. A czym są owe pomarańczki? Tego nie zdradzę. Dodam jedynie, że nie chodzi o owoce ani żaden deser. Sama z chęcią wprosiłabym się na tę kolację do Adeliny...

Język opowiadań Camilleriego jest bardzo specyficzny, taki poprawny, z uprzejmościami, tytułowaniem, podawaniem imion i nazwisk. Ale zdarzają się również chwile, w których komisarzowi wymyka się z ust drobny wulgaryzm... Niekiedy wydawało mi się niemożliwe, by ludzie tak się do siebie zwracali, by tak ładnie się wysławiali. I to niemal wszyscy. Pomyślałam, że to świat nierealny i, mimo popełnianych na kartach książki zbrodni, zbyt „grzeczny”. Jednak w miarę lektury polubiłam ten świat, z jego wyjątkowym klimatem. I polubiłam sympatycznego komisarza, choć zapewne kazałby mi milczeć, ku mojemu niezadowoleniu, gdybyśmy spotkali się przy stole. „Pomarańczki komisarza Montalbano” to idealna lektura do „podczytywania” w wolnej chwili. Nie tylko dla wielbicieli kryminałów i włoskiej kuchni.


Andrea Camilleri, „Pomarańczki komisarza Montalbano” (oryg. Gli arancini di Montalbano), Noir sur Blanc 2009, wyd. II, 364 s., cena 29 zł.

Książka na stronie wydawcy: www.noir.pl/ksiazka/474/Andrea-Camilleri-Pomaranczki-komisarza-Montalbano