wtorek, 11 lipca 2017

Podglądanie lasu

David Haskell „Ukryte życie lasu. Rok podglądania natury” / recenzuje Marta Szloser

Las skrywa mnóstwo niesamowitych historii. Każde z zamieszkujących go roślin i zwierząt, także tych mikroskopijnych, niewidzialnych dla nieuzbrojonych w lupę ludzkich oczu, codziennie walczy o przetrwanie, swoje i swojego gatunku. Gdy spacerujemy po wytyczonych leśnych ścieżkach, nie zdajemy sobie sprawy, jak bujne jest życie w koronach drzew czy w ściółce. A tymczasem pod pozornie nieruchomym dywanem liści, gałązek i mchu rozgrywają się w każdej sekundzie setki, tysiące dramatów i zwycięstw, smutków i radości, narodzin i śmierci. To jedna z najlepszych książek o naturze, jakie ukazały się na polskim rynku w ostatnim czasie. Nie jest to przyrodnicze czytadło. Ta publikacja urzeka piękną, poetycko-filozoficzną narracją, emanuje ogromnym szacunkiem do natury i zachwyca wnikliwymi obserwacjami.

Literatury przyrodniczej ciąg dalszy. Tym razem przedstawiam książkę zupełnie inną niż wszystkie, które do te pory przeczytałam. Poświęciłam jej bardzo dużo czasu, prawie miesiąc. Nie byłam w stanie połknąć jej tak szybko, jak np. „Sekretów roślin i zwierząt w miejskiej dżungli”. David Haskell nie pisze w sposób gawędziarski. Nie posługuje się też słownictwem ściśle naukowym, specjalistycznym, ale mimo wszystko przez jego książkę nie da się szybko „przelecieć”. Nie byłam wstanie pochłaniać rozdziału za rozdziałem i wcale nie dlatego, że opowieści Haskella nie są interesujące – są i to bardzo! Ale zastosowany sposób narracji jest niezwykle... „gęsty”. Skłania do refleksji nie tylko na temat przyrody, lecz także naszego życia, człowieczeństwa, funkcjonowania w świecie.


Poetycko o przyrodzie

Nieczęsto zdarza mi się zgadzać w pełni z opisami na okładkach książek, ale w tym przypadku zdanie „Poetycka elegancja stylu, filozoficzna głębia przekazu i ogromna wiedza przyrodnicza” trafia w samo sedno. Właśnie taka jest ta książka. Nic dodać, nic ująć.
„W obrębie mandali błyszczy multum kwiatów. (...) Ich wierni lokaje są gotowi do pracy, brzęczą i buczą. Odziani w wymyślne liberie, krążą nad głowami swych kwiatowych królewskich mości. Przyłączam się do ich czujnego uniżenia i klękam na kolana, a następnie kładę się na brzuchu, z lupą przy oku.” [s. 99]

Publikacja została podzielona na 43 rozdziały. W niektórych autor skupia się na konkretnych, zaobserwowanych w mandali gatunkach roślin lub owadów, w innych poświęca uwagę wybranym zagadnieniom, jak np. pojawienie się plamki światła słonecznego i jej wpływ na życie w mandali, wykorzystanie roślin w medycynie czy naturalny system ostrzegawczy zwierząt. Haskell często wychodzi od jednego zagadnienia, od pojedynczej obserwacji, by za chwilę snuć swą opowieść luźno, od jednego gatunku do drugiego, od jednej przyrodniczej fascynacji do drugiej. Nigdy nie wiadomo, gdzie zawędruje – a my razem z nim.


Co w lesie piszczy, śpiewa, pełznie

Nie sposób wymienić tu nawet ułamka niesamowitości opisywanych przez Haskella, ale przytoczę poniżej kilka fragmentów, abyście sami mogli doświadczyć jego poetycko-filozoficznej narracji, umiłowania natury i niegasnącego zachwytu nad cudami przyrody. Dawno nie napisałam recenzji tak naszpikowanej cytatami. A uwierzcie, że i tak mocno ograniczyłam ich liczbę. Ta książka jest niezwykle inspirująca, podnosząca na duchu, otwierająca oczy… tak inna, że tylko czytając ją, choćby we fragmentach, można docenić ogromną pracę, wrażliwość i wnikliwość autora

Znajdziecie tu mnóstwo ciekawostek, ale zgłębionych i podanych w wyrafinowany sposób. Dla Haskella wszystko, co znajdowało się w mandali lub do niej docierało (dźwięki, drgania) było powodem do zadumy i zachwytu – a jeśli nawet nie do typowego zachwytu, to do pokiwania głową z szacunkiem dla wytrwałości danej formy życia i pomysłowości rozwiniętych przez nią strategii przetrwania (jak np. w przypadku kleszczy czy komarów). Autor pisze m.in. o tym, dlaczego u ludzi nie wytworzyło się zbyt wiele mechanizmów chroniących przed ekstremalnym zimnem, o niegdysiejszym zanieczyszczeniu atmosfery przez tlen oraz o tym, że ugryzienie komara jest dla tego owada, a konkretniej dla samicy, swoistym preludium do macierzyństwa. Pisze o mchu i salamandrze, przylaszczce i ślimakach, o ćmie, paprociach, skrzydlakach i krogulcu zmiennym. Pisze też o tym, jak ważne dla żywotności ekosystemu jest zagęszczenie zwalonych pni:
„Wspaniały las można poznać po tym, że trudno wyznaczyć w nim proste przejście bez przeskakiwania leżących na ziemi gałęzi i pni. Łysa powierzchnia dna lasu świadczy o słabym zdrowiu ekosystemu.” [s. 140]

Dużo miejsca poświęca ptakom, różnym ich gatunkom, ochronie przed zimnem oraz śpiewom. Nic dziwnego, w końcu to właśnie ptaki słychać w lesie najczęściej i najlepiej. Zastanawialiście się kiedyś, w jaki sposób ptaki wydobywają z siebie tak zmyślne i piękne (najczęściej) trele?
„Piosenka drozda dobywa się ze schowanej głęboko w piersi ptaka krtani. Jej membrany wibrują, modulując powietrze wychodzące z płuc. Okrążają one ujście oskrzeli, sprawiając, że bezdźwięczny wydech przekształca się w słodką muzykę, która wznosi się przez tchawicę i wypływa z dzioba. Tylko ptaki wytwarzają dźwięki w taki sposób, uzyskując efekt skrzyżowania między wirującym słupem powietrza we flecie a wibrującym stroikiem oboju. Ptaki zmieniają rejestry i tony swoich piosenek przez regulację napięcia mięśni otaczających krtań. Piosenka drozda jest rzeźbiona przez co najmniej dziesięć mięśni, z których każdy jest mniejszy od ziarnka ryżu.” [s. 118-119]

Jeśli ciekawi was, jak to się dzieje, że świetliki świecą, o tym również przeczytacie w tej publikacji. Przy okazji dowiecie się o świetlikach dużo więcej. I być może następnym razem, gdy je zobaczycie, zachwycicie się, tak jak autor:
„Podobnie jak czystość i odcienie barw kwiatów czy bogactwo śpiewu ptaków również migotanie świetlika otwiera szeroko okno, rozwiewając mgłę, która dzieli nas od prawdziwszego doświadczania świata. Kiedy roześmiane dziecko goni świetliki, nie ściga chrząszczy, lecz zaraża się zdumieniem.” [s. 189]


Eksperyment na mrozie

Niezwykle ciekawy jest jeden z początkowych rozdziałów, zatytułowany „Eksperyment”. Haskell, obserwując w styczniowym mrozie ptaki, a szczególnie sikory, postanowił sprawdzić, jak jego ciało poradzi sobie z tak niskimi temperaturami. Rozebrał się do naga i czekał, obserwował, a później skrupulatnie zanotował wszystkie swoje spostrzeżenia, wszystko to, co działo się z jego ciałem i psychiką, gdy błyskawicznie wytracał ciepło na mrozie. Ten rozdział mocno działa na wyobraźnię i na emocje. Ale nie było mi tak bardzo szkoda Haskella, jak sikor. Informacja o wysokim zapotrzebowaniu kalorycznym każdego ptaka i nieustannym poszukiwaniu pożywienia w zimowym krajobrazie ściska serce, szczególnie gdy okazuje się, że często te wszystkie starania nie są wystarczające do przetrwania kolejnej mroźnej nocy...
„Przetrwanie sikor zależy po części od piór, które stanowią świetną izolację i mają wielką przewagę nad moją nagą skórą. (...) W zimie ptaki zwiększają liczbę piór o pięćdziesiąt procent, co znacznie powiększa zdolność izolacyjną ich upierzenia. W zimne dni mięśnie u nasady piór napinają się, jakby pompując ptaka i podwajając grubość warstwy izolacyjnej. Jednak cała ta imponująca ochrona jedynie opóźnia to, co nieuniknione. Choć skóra sikory nie piecze jej na mrozie jak moja, mimo wszystko ptak wytraca ciepło. Centymetr lub dwa puchu zapewnia tylko kilka godzin życia na ekstremalnym zimnie.” [s. 28]


Urocze pyszczki, czyli co nie przystoi biologowi

Haskell nie wstydzi się przyznać, że przyroda (a szczególnie urocze zwierzęce pyszczki) czasem go rozczula, mimo iż nie przystoi to – podobno – poważnemu, racjonalnemu biologowi:
„Następnie pojawiły się te miłe szopie pyszczki: ciemne aksamitne maski, okolone śnieżnobiałymi liniami; oczy w kolorze obsydianu; zaokrąglone, podskakujące wesoło uszy i smukłe noski. Wszystko to zawinięte w srebrne futro. Jedno nie ulega wątpliwości: te zwierzęta są urocze. Zoolog we mnie natychmiast poczuł się zażenowany tymi myślami. Od przyrodnika oczekuje się, by wyrósł z takiego sposobu myślenia. „Urocze” jest dla dzieci i amatorów, zwłaszcza gdy mówi się o tak zwyczajnym zwierzęciu jak szop. Staram się widzieć zwierzęta takimi, jakie są – odrębnymi istotami, a nie projekcjami pragnień, które wyskakują nieproszone z mojej psychiki. Mimo to te uczucia tam były, czy mi się to podoba, czy nie. Chciałem wziąć szopa na ręce i połaskotać go pod brodą. Było to ostateczne upokorzenie dla mojego naukowego ego zoologa.” [s. 260-261]


Natura w służbie zdrowiu

Nawet pobyt w szpitalu skłonił autora do rozmyślań o naturze. W tym rozdziale pisał m.in. o roślinie, która była używana przez rdzennych Amerykanów do łagodzenia bólów porodowych, a w latach 60. XX w., po modyfikacjach chemicznych, stworzono z jej wyciągów pierwsze pigułki antykoncepcyjne. Wspomniał także o roślinach, z których wytwarza się aspirynę. Cieszę się, że Haskell, w przeciwieństwie do niektórych pisarzy przyrodniczych, nie bagatelizuje leczniczych właściwości roślin, a wręcz wyraźnie je podkreśla i docenia.
„Z początku w sali szpitalnej poczułem się oddzielony od świata przyrody, ale to było tylko złudzenie. Jej macki wniknęły do środka i dotarły do mnie przez podane tabletki. Rośliny weszły we mnie, ich cząsteczki znalazły moje cząsteczki i chwyciły je w mocnym objęciu. Teraz widzę te związki w mandali: każdy gatunek ma ogromny potencjał leczniczy.” [s. 223]


Kiedyś było lepiej?

Na zakończenie, w posłowiu, Haskell zauważył bardzo ciekawą rzecz, z którą jak na razie nie spotkałam się w żadnej innej książce poświęconej naturze. Przyrodnicy narzekają, że współczesny człowiek bardzo oddalił się od natury, a ja do tego narzekania się dołączam. Sam autor przytacza swój uczelniany eksperyment, który – jak by się wydawało – to oddalenie potwierdza:
„Gdy proszę studentów pierwszego roku o rozpoznanie dwudziestu logotypów firm i dwudziestu pospolitych gatunków z naszego regionu, wymieniają większość nazw tych pierwszych i prawie żadnej spośród tych drugich. Tak samo jest, gdy poprosimy o to większość pozostałych ludzi.” [s. 322]

Dalej dodaje jednak, że może wcale dziś nie jest tak źle, a przynajmniej nie gorzej niż w poprzednich latach. Przytacza wypowiedzi Karola Linneusza z XVIII w. oraz Aldo Leopolda z lat 40. XX w., z których wynika, że sytuacja wyglądała wtedy podobnie i przyrodnicy tak samo głosili oddalenie się swoich rodaków od natury:
„Wydaje się, że wykształceni przyrodnicy zawsze uważali, iż kultura ich czasów niebezpiecznie zbliża się do zerwania ostatniej niteczki łączącej ją z ziemią. Sympatyzuję ze słowami obu tych myślicieli, ale czuję też, że w pewnym sensie żyjemy teraz w lepszych czasach dla przyrodników. Zainteresowanie środowiskiem naturalnym jest bardziej rozpowszechnione i żywe niż w poprzednich dziesięcio-, a może nawet stuleciach. Troska o los ekosystemów weszła do narodowego i międzynarodowego dyskursu politycznego. W czasie krótszym niż życie jednego człowieka, ekologiczny aktywizm, edukacja i nauka rozrosły się praktycznie od zera do znacznej skali, a kwestia zaradzania naszemu wyalienowaniu z natury stała się częstym wątkiem dla reformatorów szkolnictwa. Całe to zainteresowanie jest, być może, zjawiskiem nowym i napawającym otuchą” [s. 323]


Zróbcie sobie mandalę

Jeśli chcecie zbliżyć się do natury, zróbcie taki eksperyment, jak David Haskell. Wybierzcie się na spacer do lasu, parku albo w inne miejsce, gdzie w spokoju będziecie mogli obcować z naturą. Nie musi to być bardzo dzikie miejsce, nie musi być bardzo daleko od waszego domu.

Rozejrzyjcie się i w wyobraźni wyznaczcie swoją „przyrodniczą mandalę”, niewielki kawałek ziemi razem ze wszystkim, co się na niej znajduje. Obserwujcie ten skrawek lasu lub parku regularnie. Przychodźcie kilka razy w miesiącu – im częściej tym lepiej. Przyglądajcie się temu, co dzieje się w waszej „mandali”, jak zmienia się wraz z porami roku i dnia, wraz z pogodą. Wypatrujcie żyjących tam owadów i roślin. Wyłapujcie dźwięki i zapachy. Zanurzcie się całkowicie w malutkim skrawku przyrody. W ciszy i skupieniu. Kontemplujcie jej piękno i determinację każdego, nawet najmniejszego przejawu życia. Odpocznijcie od codziennego pędu i zgiełku. Po powrocie do domu zanotujcie jak najwięcej obserwacji i przemyśleń. Nauczycie się wiele o przyrodzie. I wiele o sobie.



W skrócie...

PLUSY
+ kopalnia informacji na temat życia roślin i zwierząt
+ liczne rozdziały, poświęcone konkretnym zagadnieniom lub gatunkom
+ interesujące, filozoficzne podejście do natury
+ ogromny szacunek autora do opisywanych istot i zjawisk przyrody
+ piękny, poetycki język
+ wspaniała szata graficzna i opracowanie edytorskie
+ wydanie bogato ilustrowane XIX-wiecznymi rycinami

MINUSY
- filozoficzno-poetyckie podejście do natury może być dla niektórych męczące, zwłaszcza przy czytaniu na raz wielu rozdziałów (polecam je sobie dawkować)
- kilka mniej interesujących rozdziałów (ale to kropla w morzu wspaniałych opowieści)



David Haskell, „Ukryte życie lasu. Rok podglądania natury” (oryg. The Forest Unseen. A Year's Watch in Nature), Feeria 2017, seria Science, 344 s., cena: 37,90 zł.

Książka na stronie wydawcy: http://wydawnictwofeeria.pl/pl/ksiazka/ukryte-zycie-lasu

* [wszystkie cytowane fragmenty pochodzą z opisywanej książki]