czwartek, 26 lipca 2012

Gdzie się podziało dobre jedzenie?

„Ostatnia szansa, żeby dobrze zjeść” Giny MalletJako dziecko objadałam się dzikimi jabłkami i gruszkami rosnącymi w parku. Jadłam kwiaty tasznika pospolitego rosnącego na łąkach, zrywałam cierpkie owoce tarniny oraz czarnego bzu i piłam ciepłe mleko prosto od krowy. Jajka nie miały pieczątek, pomidory dojrzewały w słońcu i wykrzywiały się w różne formy. Chleb, nawet ten kupiony w sklepie, nie przypominał tektury ani waty, a głównym składnikiem wyrobów mięsnych było mięso. Czy smaki dzieciństwa staną się niedługo zaledwie pięknymi wspomnieniami? Czy naprawdę mamy teraz ostatnią szansę, aby zjeść prawdziwe, dobre jedzenie? Jak będzie wyglądała nasza kulinarna przyszłość – potrawy w kapsułkach, mikstury podawane dożylnie, bezsmakowe papki proteinowe? Czy jesteśmy świadkami początku końca jedzenia oddziałującego na zmysły?

Taką przerażającą wizję, ale z lekkim przymrużeniem oka, roztacza Gina Mallet w książce „Ostatnia szansa, żeby dobrze zjeść”. Nie jest to obraz nadciągającej katastrofy żywieniowej, raczej próba sprowokowania dyskusji na temat tego, gdzie podziały się wszystkie zdrowe, naturalne smakołyki, którymi kiedyś się zajadaliśmy. Autorka zauważa we współczesnym świecie pewne sprzeczności. Z jednej strony ludzie odchodzą od gotowania i wspólnego jedzenia w domu. Coraz częściej decydujemy się na posiłek w restauracji, dania na wynos, paczkowane ze sklepu lub choćby produkowane przemysłowo półprodukty. W naszym jadłospisie goszczą fast foody, mrożonki, konserwy, bezwartościowe zapychacze. Czyżby gotowanie stało się passé? Z drugiej strony w ciągu ostatnich kilku lat można zaobserwować wzmożoną produkcję książek i telewizyjnych programów kulinarnych, które stają się główną rozrywką w niejednym domu. Jak wyjaśnić te dwa skrajne trendy? Zdaje się, że świat kulinariów stanął na głowie i niebezpiecznie balansuje...

Mallet ze smutkiem obserwuje, jak z naszych stołów znikają kolejne przysmaki i jak zmienia się stosunek człowieka do pożywienia. Czy ulegliśmy psychozie niebezpiecznej żywności, czy stała się ona, lub staje, wrogiem publicznym numer jeden? Co jakiś czas jesteśmy atakowani nowymi informacjami na temat szkodliwości różnych produktów. O negatywny wpływ na ludzki organizm oskarża się wszystko po kolei: jajka, mięso, nabiał, a nawet warzywa i owoce! Soję modyfikuje się genetycznie, wołowina jest zakażona, żółtko ma za dużo groźnego cholesterolu, uprawy roślinne poddawane są chemicznym opryskom, sery z niepasteryzowanego mleka uważa się za niebezpieczne dla zdrowia. I w ogóle wszystko co nie jest pasteryzowane, hermetycznie zapakowane, pozbawione smaku – przemysłowo przetworzone, zdaje się niepokoić i odstręczać wiele osób. Czy to nie jest szaleństwo, które chyba najbardziej ogarnęło przewrażliwionych na punkcie bezpieczeństwa żywności Amerykanów? Gina Mallet zastanawia się, czy nie ma w tym winy naukowców, którzy co rusz bombardują nas nowymi rewelacjami na temat negatywnego wpływu danego typu produktów spożywczych na nasze zdrowie, by po jakimś czasie pokazać wyniki badań świadczące o czymś zupełnie odwrotnym. Ziarnko niepewności zostało jednak zasiane... A może to wielkie korporacje i sieci hipermarketów dyktują wszystkim warunki jakościowe oraz cenowe? Czy ulegamy masowemu zastraszaniu i manipulacji?

W książce dużo miejsca zajmują rozważania na temat światowego rynku żywności oraz wpływu wielkich koncernów przemysłowych i handlowych na sposób produkcji pożywienia, a w konsekwencji na to, co trafia na nasze stoły. Jesteście przekonani, że macie w tej kwestii wolny wybór? Jeśli tak, odpowiedzcie sobie na pytanie, czy „nagle” nie zaczęliście unikać hodowlanego łososia i nie zamieniliście jajek oraz warzyw z targu na te hipermarketowe: równiuteńkie, oznaczone unikalnym numerem identyfikacyjnym? Czy bez uzasadnionego powodu nie zaczęliście ograniczać spożycia jajek, masła, serów albo wołowiny? Jakie jabłka wybieracie w sklepie, czy aby nie czerwone? Czas zastanowić się nad tym kto i z jakiego powodu za wszelką cenę stara się odebrać nam całą przyjemność płynącą z jedzenia. I czy my sami nie mamy w tym zbyt dużego udziału, odwracając się od potraw i tradycji, które przez lata pielęgnowali nasi przodkowie, a które obecnie jawią się tylko jako mgliste wspomnienia.

Wszystko to brzmi niezwykle poważnie, ale zaręczam, że książka jest bardzo przyjemna i przewrotnie napisana. Nie ma w niej naukowych analiz ani wydumanych teorii spiskowych. Autorka snuje opowieść o ulubionych smakach, jakie pamięta z lat młodości, o potrawach i składających się na nie komponentach. Wspomina wielkich kucharzy, ich pomysłowość i rozmach. Wspomina zakupowe szaleństwa, sady pełne owoców, łowienie ryb i ekscytację towarzyszącą np. degustacji prawdziwych, pysznych serów. W osobnych rozdziałach opisuje burzliwe dzieje jajka, serów, wołowiny, warzyw i owoców oraz ryb. Ginę Mallet cechuje lekki i niezwykle barwny styl pisania, dzięki czemu historie poszczególnych produktów czyta się z zapartym tchem, jak najlepszą powieść z dreszczykiem. Humor i swada łączą się z melancholią przeszłości, leniwe wspomnienia z „dawnych, dobrych lat” ze współczesną burzliwą historią codziennych produktów spożywczych.

W książce znaleźć można wiele ciekawostek dotyczących jedzenia, także w połączeniu ze znanymi osobistościami. Dowiecie się na przykład kto jest twórcą sławnego deseru lodowego z brzoskwiń pêche Melba i na czyją cześć powstał, czym objada się Bill Clinton i George W. Bush i która amerykańska gwiazda filmowa spowodowała w pewnym momencie wycofanie jabłek ze szkół. Co jakiś czas pojawiają się także przepisy, choć niemal wszystkie w typowo angielskim stylu. Ale jeśli macie ochotę na summer pudding, smażone ziemniaki, diabelskie cynaderki Charlotty, podchmielone gruszki albo miecznika z patelni – przepisy mogą okazać się pomocne. Nie są fantazyjne ani wyrafinowane, ale na pewno wielokrotnie wypróbowane. Może naprawdę „coś” w nich jest, skoro autorka opisuje w książce akurat te smaki oraz związane z nimi historie? Szkoda że przepisy nie zostały ujęte w spisie lub indeksie, co bardzo ułatwiłoby ich odnajdywanie. W zamian za to na końcu została zamieszczona obszerna bibliografia publikacji dotyczących pożywienia.

W epilogu Gina Mallet przedstawia najczarniejszą wizję kulinarnej przyszłości: wszystkie owoce i warzywa będą hodowane w szklarniach, mleko zastąpi zmodyfikowana genetycznie soja, ulubionym owocem będzie GM Viagraberry, a zamiast masła będziemy jeść bezsmakową pastę z genetycznie zmodyfikowanego oleju rzepakowego. Zacznie się rozwijać czarny rynek spożywczy. Ostatni kucharze ukryją przed Policją Żywieniową kilka książek kucharskich z przepisami wykorzystującymi zakazane produkty, jak masło, wino, wołowina czy ryby. W wielkiej tajemnicy, w zaufanych kręgach smakoszy będą organizowane spotkania, tzw. dziadkowe, połączone z jedzeniem potraw przyrządzonych z pełnowartościowych składników, jak dawniej...

Czy rzeczywiście czeka nas dieta oparta na sztucznie barwionych płynach odżywczych? Tankowalibyśmy ten „pokarm” jak tankuje się benzynę do samochodu. Jedzenie stałoby się tylko paliwem... Wybujała wyobraźnia czy realna wizja przyszłości? A co wy jedliście dziś na śniadanie?

Ocena: 8/10

Gina Mallet, „Ostatnia szansa, żeby dobrze zjeść” (oryg. Last Chance to Eat. The Fate of Taste in a Fast Food World), Wydawnictwo Książkowe Twój Styl 2006, 332 s., cena 29 zł.

W księgarni matras.pl książka jest dostępna w cenie 5 zł, w księgarni dedalus.pl w cenie 6 zł.