poniedziałek, 15 października 2012

Nie truj się! Cała prawda o „E” w żywności

Bill Statham „E213. Tabele dodatków i składników chemicznych, czyli wiesz, co jesz”
E501 – węglany potasu, E452 – polifosforany, E320 – butylohydroksyanizol, E321 – butylohydroksytoluen, E621 – glutaminian monosodowy, E330 – kwas cytrynowy. A do tego maltodekstryna, utwardzony tłuszcz roślinny, czyli niebezpieczne dla zdrowia tłuszcze trans, hydrolizat białek pszennych, sztuczne aromaty... Co dziś na obiad? Błyskawiczna zupka (popularnie zwanąchińską”) o smaku kurczaka. Zawartość kurczaka: zero. Na zdrowie! Ale gdy będziecie już pałaszować, odpowiedzcie sobie szczerze na pytanie: czy TO naprawdę wam smakuje?

Współczesna żywność produkowana przemysłowo pełna jest chemicznych dodatków. Wie o tym chyba każdy. Ale być może nie wszyscy zdają sobie sprawę z tego, jak dużo tej chemii dodaje się do produktów spożywczych oraz jak niekorzystny, a nawet niebezpieczny wpływ na nasze zdrowie i życie może mieć jej długotrwałe przyjmowanie. Zjedzenie jednego batonika, zupki z proszku czy wypicie porcji napoju o żarówkowym kolorze zapewne nikomu jeszcze nie zaszkodziło. Ale przypomnijcie sobie, jak dużo tych „wspaniałości” jedliście przez całe swoje życie. Przywołajcie w wyobraźni wszystkie zjedzone chipsy, ciasteczka, gotowe panierki do mięsa, kostki bulionowe, oranżady itd., itp. W tych produktach za smak i zapach nie odpowiadają składniki naturalne – owoce, zielona cebulka, boczek, kokos czy mieszanka świeżych warzyw. Naprawdę myślicie, że producent jogurtu troszczy się o wasze zdrowie? Przeczytajcie skład, a dowiecie się, że w większości jogurtów nie królują owoce ani żywe kultury bakterii, lecz cukier i chemia. I oczywiście mleko – odtłuszczone i pozbawione podczas produkcji większości tego, co w mleku dobre. Reklama oraz przyzwyczajenia robią swoje!

Nie jestem bez grzechu. Przez wiele lat żywiłam się dość... niezdrowo. Gotowe dania, paczkowane słodycze, krakersy, serki topione, gazowane napoje, słodzone soki. Wchłonęłam mnóstwo cukru, soli i chemii pod postacią różnych „pyszności”. Wystawiłam organizm na bardzo ciężką próbę. Pewnego dnia postanowiłam zmienić nawyki żywieniowe i powoli eliminowałam z jadłospisu kolejne niekorzystne produkty, poczynając od cukru i wszelkich „błyskawicznych proszków”. Przestałam kupować jogurty, sery, słodycze, słone przekąski, mrożonki, napoje, sztucznie aromatyzowane herbaty. Później zaczęłam szukać informacji na temat szkodliwych dodatków do żywności, by móc jeszcze bardziej świadomie dokonywać wyboru w sklepie. Kiedyś brałam z półki to, co akurat przykuło mój wzrok lub do czego byłam przyzwyczajona. Teraz wnikliwie analizuję etykietki wszystkich produktów. To była prawdziwa rewolucja! Dopiero po kilku miesiącach nauczyłam się doceniać prawdziwy smak potraw. Jak to możliwe, że kiedyś zachwycałam się gotowymi produktami? Reklamy, wygoda i lata praktyki. Na szczęście nigdy nie jest za późno, by zmienić złe nawyki i poczuć smak prawdziwego biszkoptu, prawdziwej zupy jarzynowej, prawdziwego sera, mięsnej pieczeni czy kakao.

Wnętrze książki, fragment listy dodatków do żywności w kodzie E
W mediach coraz częściej mówi się i pisze o chemii w żywności. Dobrym przewodnikiem dla osób robiących zakupy spożywcze jest program telewizyjny Katarzyny Bosackiej „Wiem, co jem”, którego każdy odcinek poświęcony jest innemu produktowi lub grupie produktów. Jednak aby szybko i kompleksowo zapoznać się z tematem, polecam lekturę książki Billa Stathama „E213. Tabele dodatków i składników chemicznych, czyli wiesz, co jesz”. To książeczka niewielkich rozmiarów (13x19 cm), ale o ogromnej wartości informacyjnej. Dzięki niej wasze życie naprawdę może zmienić się na lepsze. W końcu to, co jemy, w dużej mierze determinuje stan naszego umysłu i ciała – to, kim jesteśmy i jakie jest nasze życie. Zdrowsze odżywianie może się okazać nieco droższe, ale dzięki niemu zaoszczędzicie dużo pieniędzy, które w przyszłości wydalibyście na leki i kuracje (być może i tak nieskuteczne). Ale z moich obserwacji wynika, że prawdziwe produkty często mają porównywalne ceny, a nawet są tańsze niż te chemicznie „podrasowane” i mocno reklamowane. Warto więc nie tylko czytać skład, ale także porównywać ceny danego produktu z różnych firm (koniecznie podanych jako cena za kilogram/litr).

Bill Statham, australijski naukowiec od lat zainteresowany naturalną żywnością i wpływem chemicznych dodatków na zdrowie człowieka, wykonał wspaniałą pracę. Dzięki jego książce możecie bez problemu zidentyfikować szkodliwe składniki znajdujące się w pożywieniu. Na sklepowych półkach jest bardzo dużo produktów, warto więc wybierać te, które będą nas naprawdę odżywiać, a nie tylko „konserwować”. W poradniku zostało zamieszczonych ponad 300 najpopularniejszych dodatków do żywności (łącznie jest ich ponad 10 tysięcy!) dopuszczonych do użytku przez Unię Europejską. Na początku podano listę w kodzie E, dzięki której sprawdzicie, co kryje się pod danym oznaczeniem. Przykładowo E100 to kurkuma, czyli popularna przyprawa, zresztą bardzo korzystna dla naszego zdrowia. Jeśli znacie nazwę dodatku lub sprawdziliście ją na liście E, możecie przejść do właściwej części książki – alfabetycznej listy dodatków do żywności. Każdy oznaczony jest odpowiednim kolorem – czerwonym (niebezpieczny/lepiej unikać), żółtym (zalecana ostrożność) lub zielonym (bezpieczny i/lub pożyteczny bądź bezpieczny dla większości). Z ponad 300 przedstawionych substancji prawie 80 oznaczono kolorem czerwonym, a ponad 80 żółtym. Naprawdę warto przyjrzeć się temu bliżej. Na końcu poradnika zamieszczono ciekawy, choć bardzo krótki tekst o genetycznych modyfikacjach żywności. Znajdziecie tu również słowniczek z takimi pojęciami, jak alergen, emulgator, teratogen czy uwodornienie, występującymi na wcześniejszych stronach, oraz bibliografię przedmiotu.

Wnętrze książki, fragment alfabetycznej listy dodatków do żywności z kolorowymi oznaczeniami
Wróćmy jednak do tabeli... Obok nazwy dodatku znajduje się informacja o jego pochodzeniu (także o możliwym pochodzeniu z produktów GMO, czyli genetycznie modyfikowanych, lub z produktów zwierzęcych – co może być szczególnie istotne dla wegetarian i wegan) oraz ewentualnym niedopuszczeniu do użytku w niektórych krajach. Dalej zamieszczone jest oznaczenie w kodzie E, funkcja (np. wzmacniacz smaku, zagęstnik, barwnik, stabilizator), informacja o wpływie danej substancji na zdrowie, zaobserwowanych skutkach ubocznych lub przeciwwskazaniach do spożycia (np. przy niektórych chorobach, alergiach), a na końcu zastosowanie w żywności (produkty lub etapy obróbki) oraz innych gałęziach przemysłu (np. kosmetyki, detergenty, nawozy, karma dla zwierząt). Podam tu kilka przykładów, pozytywnych oraz negatywnych, aby każdy mógł wyrobić sobie zdanie na temat praktycznej przydatności książki.

Przykłady „czerwone”:
  • Acesulfam K (acetosulfam; syntetyczny) / E950 / substancja słodząca, wzmacniacz smaku i zapachu / lepiej unikać / zanotowano przypadki raka płuc, raka piersi, białaczkę, choroby układu oddechowego i nowotwory u zwierząt / sztuczny słodzik, niskokaloryczne artykuły spożywcze, guma do żucia / produkty do higieny jamy ustnej;
  • Aluminium (glin; uzyskiwany z boksytów) / E173 / barwnik (metaliczny) / lepiej unikać / połknięcie lub inhalacja może nasilić choroby nerek i płuc, toksyczne dla układu krwionośnego, rozrodczego i nerwowego, udowodniono związek z chorobą Alzheimera; Parlament Europejski uznał, że dodawanie aluminium powinno być zakazane / zewnętrzne dekoracje ciast / kosmetyki, garnki i patelnie, antyperspiranty, srebrne wykończenie pigułek i tabletek;
  • Amarant (syntetyczny związek chemiczny, nieziarnisty; barwnik smołowy i azowy; zakazany w niektórych krajach) / E123 / barwnik (niebiesko-czerwony) / niebezpieczny / nadpobudliwość, pokrzywka, astma, nieżyt nosa; powinny go unikać osoby uczulone na aspirynę; może wpływać na płodność, wątrobę i nerki, wywoływać wady wrodzone; kancerogenny; teratogenny (szkodliwy wpływ na płód) / ciasta i galaretki w proszku, płatki zbożowe, kasze, napoje / szminki, róże;
  • Bifenyl (difenyl; pochodna benzenu; zakazany w niektórych krajach) / E230 / środek grzybobójczy i konserwant / niebezpieczny / kontakt może wywołać podrażnienie oczu i nosa; nudności i wymioty; depresja; toksyczny dla wątroby, nerek, układu oddechowego, krwionośnego i nerwowego / odkażanie niektórych owoców (na skórce zostają resztki), pakowanie żywności w papier impregnowany difenylem, skórka cytrynowa, marmolada.

Przykłady „zielone”:
  • Antocyjany (ekstrahowane ze skórek winogron lub z czerwonej kapusty) / E163 / barwnik (czerwono-fioletowy) / bezpieczny i/lub pożyteczny / sądzi się, że pełnią funkcje ochronne w organizmie / napoje, dżemy, lody, wina, jogurty, cukierki, konserwy / witaminy w tabletkach;
  • Chlorofil i jego pochodne / E140 / barwnik (zielony) / bezpieczny dla większości / może powodować uczulenie na światło / zupy, sosy, olej z oliwek, olej sojowy, lody, napoje mleczne fermentowane / antyperspiranty, płyny do płukania jamy ustnej;
  • Guanylan dipotasowy / E628 / wzmacniacz smaku i zapachu / bezpieczny dla większości / powinny go unikać osoby z dną moczanową lub kamieniami nerkowymi / warzywa konserwowe;
  • Mączka chleba świętojańskiego (guma karobowa) / E410 / zagęstnik, emulgator / bezpieczny dla większości / może obniżać poziom cholesterolu / mleko modyfikowane dla niemowląt, lody, marynaty, lukier, polewy, sos chutney, sery, wyroby cukiernicze / kosmetyki, karma dla zwierząt, detergenty, kleje.
Którą grupę – czerwoną czy zieloną – wolelibyście widzieć na swoich talerzach?

Nie wszystkie E są szkodliwe, ale też nie wszystkie zdrowe produkty (np. typu light, słodzone aspartamem) są rzeczywiście zdrowe. Nie pozwólmy dłużej się oszukiwać! Kupujemy wodę z chemią zamiast szynki. Mleko z cukrem i burakami zamiast zdrowego truskawkowego jogurtu. Wydajemy nasze pieniądze na żywnościowe atrapy. Zapychamy się konserwantami, zagęstnikami, stabilizatorami, a później ustawiamy w kolejce do apteki lub lekarza, gdzie znowu wydajemy mnóstwo pieniędzy na powierzchowne „zaleczanie problemu”. Czy naprawdę tak bardzo przeszkadza dziś ludziom zbrylająca się sól? Nie wiem jak wy, ale ja wolę rozkruszyć bryłkę nad garnkiem niż korzystać z „luksusowej” soli z dodatkiem magicznego antyzbrylacza. Lektura poradnika Billa Stathama powinna być obowiązkowa dla każdej osoby wchodzącej do sklepu spożywczego. Jakość żywności drastycznie spada, ale nie wynika to tylko z zachłanności producentów (chemia zmniejsza koszty produkcji i zwiększa trwałość), lecz także z naszej niewiedzy. Akceptujemy taką (byle) jakość, robiąc codzienne zakupy i nie zwracając uwagi na zawartość koszyka ani skład wybieranych towarów.

Gorąco zachęcam do kupienia tej wspaniałej i niezwykle wartościowej książeczki. Już pobieżne jej przejrzenie powinno dać każdemu wiele do myślenia. Sprawdźcie, co dosypuje się do chipsów, ciast w proszku, płatków śniadaniowych, marmolad, suszonych owoców, sosów, zup, piwa, lodów, konserwowych warzyw, „wytworów” mięsnych, słodkich mlecznych napojów, masła orzechowego, produktów dietetycznych, pieczywa, wyrobów garmażeryjnych, marcepana, konserw rybnych, margaryny albo kolorowych cukierków. Zapewne waszą pierwszą myślą będzie: w takim razie co mam kupić, jeśli wszystko jest „złe”? Bez obaw, w większości sklepów można wybrać produkty lepszej jakości, mniej przetworzone lub zupełnie pozbawione sztucznych polepszaczy. I nie chodzi tu tylko o cenę, lecz także, a może przede wszystkim, o naszą wygodę. Łatwiej jest ugotować mocno przetworzone kaszki lub choćby płatki błyskawiczne niż grube kasze czy płatki owsiane górskie – te drugie wymagają dłuższej obróbki termicznej lub wcześniejszego namaczania. Chętnie sięgamy po paczkowane łuskane orzechy (te solone, w czekoladzie i smakowych „panierkach” pomijam milczeniem), ale znacznie taniej i zdrowiej jest kupić orzechy w łupinach. Jednak trzeba je samodzielne łuskać... I jeszcze kwestia estetyczna: suszone morele konserwowane siarką (E221) mają piękny, jasny, morelowy kolor. Te same owoce wysuszone i niezakonserwowane chemicznie po jakimś czasie przybierają ciemniejszą barwę i nie wyglądają już tak apetycznie. Instynktownie wybieramy ładniejsze morele. Producenci bardzo chętnie „siarkują” albo „benzoesanują” żywność, a my grzecznie ją kupujemy i konsumujemy, narażając się na astmę, reakcje alergiczne, nadpobudliwość, anafilaksję, podrażnienie żołądka, problemy z nerkami, wątrobą i przewodem pokarmowym. Jednocześnie pozbawiamy się prawdziwej przyjemności jedzenia.

Oczywiście każdy może reagować inaczej na wymienione przez Stathama dodatki do żywności, inne mogą być również tolerowane dawki. Ale czy naprawdę chcecie ryzykować zdrowie dla pokusy zjedzenia chipsów albo wygody kupienia gotowego ciasta lub polewy? Pożywienie powinno być lekarstwem, lekarstwa – pożywieniem. Tak pisał już Hipokrates. Tymczasem nasze nowoczesne jedzenie często nie jest nawet jedzeniem! To po prostu zlepek różnych E, mniej lub bardziej szkodliwych, z dodatkiem innych składników (mąka, tłuszcz, etc.), często wątpliwej jakości. Czytajcie etykietki! Im mniej pozycji na liście, tym lepiej. Pamiętajcie też, że składniki są uporządkowane od tych, których jest najwięcej do tych, których jest najmniej. Często na pierwszym miejscu w składzie znajduje się cukier, sól lub woda albo nawet wszystkie trzy obok siebie. Plus kilka różnych E. Czy aby na pewno właśnie za coś takiego chcecie zapłacić? Dzieci uwielbiają niebieskie lody, kolorowe żelki, słodkie batony i barwne gazowane napoje. Ale czy taka „dieta” zapewni im w przyszłości zdrowie i szczęście, czy raczej, w scenariuszu optymistycznym, „jedynie” problemy z koncentracją i permanentne bóle brzucha? Życie mamy jedno i nie warto stopniowo, dzień po dniu, zatruwać go tartrazyną, sacharyną, ortofenylofenolem, czernią brylantową lub monolaurynianem polioksyetylenosorbitolu.


Bill Statham, „E213. Tabele dodatków i składników chemicznych, czyli wiesz, co jesz. Poradnik konsumenta” (oryg. The Chemical Maze Shopping Companion), RM 2012, wyd. II (skrócone), 158 s., cena 24,90 zł.

Książka na stronie wydawcy: www.rm.com.pl/x_C_I__P_11629-110003.html

* Dziękuję wydawnictwu RM za przekazanie egzemplarza do recenzji.