wtorek, 8 października 2013

Rozstanie bez żalu

William Davis, „Kuchnia bez pszenicy. 150 przepisów, które pomogą pozbyć się pszennego brzucha i wyzdrowieć”
Cukier jest szkodliwy, podobnie sztuczne dodatki do żywności, aromaty, stabilizatory. Nabiał oraz mięso budzą kontrowersje. Trwa dyskusja na temat tłuszczów, jajek i wielu innych produktów. Jedni ich bronią, inni odradzają. Oczywiście najlepiej byłoby zrezygnować ze wszystkich niekorzystnych czy nawet tylko podejrzanych elementów diety (po co ryzykować własne zdrowie?), ale jeśli pytacie od czego należałoby zacząć, odpowiedź jest prosta. Od pszenicy. Czy też, mówiąc bardziej ogólnie, od glutenu. Uzależnia, wzmaga apetyt, jest przyczyną gorszego samopoczucia, nadwagi, pojawiania się lub zaostrzania wielu dolegliwości oraz poważnych chorób. Jeśli coś was boli, łykacie tabletki, czujecie się „niewyraźnie” fizycznie lub psychicznie, jest duże prawdopodobieństwo, że gluten maczał w tym swoje pulchne paluchy. Nie ma na co czekać! Rozstańcie się z nim, bez płaczu i zgrzytania zębów. Nawet jeśli wydaje się to niemożliwe i z jakichś względów zbyt trudne, spróbujcie! Zobaczcie jak to jest, kiedy wami nie manipuluje, kiedy nie rozkazuje umysłowi i nie drażni brzucha. Za jakiś czas, kilka dni, tygodni po uwolnieniu się od tego balastu – długiego i toksycznego związku z glutenem – poczujecie się lekko i radośnie. Wasze życie zacznie nabierać nowych barw, smaków i zapachów. Nie dajcie się dłużej namawiać. To nic trudnego i obejdzie się bez prawnika!

William Davis jest uznanym amerykańskim kardiologiem, który w środowisku lekarzy i dietetyków, a także wśród pacjentów i „zwykłych” obywateli zainteresowanych swoim zdrowiem wywołał jakiś czas temu ogromne poruszenie. Winą za większość chorób współczesnego świata, w tym za nadwagę i cukrzycę, obarczył nie brak aktywności oraz niezgodny z oficjalnymi zaleceniami sposób odżywiania, lecz... pszenicę. Tudzież inne zboża zawierające gluten (orkisz, żyto, jęczmień, owies) oraz wszelkie produkty spożywcze (i nie tylko), które z mniej lub bardziej zrozumiałych względów go zawierają. Po publikacji pierwszej książki doktora Davisa, zatytułowanej „Dieta bez pszenicy”, rozgorzały zażarte dyskusje. Jak to możliwe, że coś, co od lat przedstawia się nam jako korzystne, co chwali się nie tylko w komercyjnych reklamach, lecz także w rządowych programach, co w dobrej wierze kilka razy dziennie, codziennie, kładziemy na swoich talerzach i podajemy dzieciom, zgodnie z zaleceniami piramidy żywieniowej – jak to możliwe, że właśnie zdrowe, pełnoziarniste produkty wpędzają nas w otyłość, choroby przewlekłe i depresje? Czy jesteśmy świadkami demaskowania największego w dziejach ludzkości „spożywczego przekrętu”, w którym już od dawna pełnimy rolę niczego nieświadomych królików doświadczalnych?

To nie jest kolejna teoria spiskowa. Na własnej skórze doświadczyłam wielu pozytywnych efektów całkowitego odstawienia glutenu, podobnie jak część mojej rodziny i znajomych. Liczba osób zainteresowanych tematem wciąż wzrasta. Wiele z nich czuje strach i niepewność, ponieważ dieta bezglutenowa podważa wszystko, co do tej pory wiedzieli o żywieniu oraz eliminuje większość produktów, które jedli przez całe życie. Nawet jeśli uważacie, że to następne dietetyczne kłamstwo, medialna moda albo kampania producentów żywności bezglutenowej, powinniście zweryfikować swoje poglądy, testując dietę zalecaną przez doktora Davisa w praktyce. Choćby tylko przez miesiąc lub dwa. Dopiero po tym eksperymencie możecie opowiedzieć się za lub przeciw. „Kuchnia bez pszenicy”, jego najnowsza publikacja, na pewno zadowoli tych, którzy cenią sobie przewagę praktyki nad teorią. Jest tu ponad sto pięćdziesiąt przepisów na smakowite, niezwykle zdrowe, naturalne i bezglutenowe (a przy tym bezcukrowe i niskowęglowodanowe) pyszności, którymi zaskoczycie gości, rodzinę i własne zmysły!

Styl Davisa, przy całej powadze tematu, cytowanych badaniach, fachowej terminologii oraz medyczno-fizjologicznych fragmentach, jest niezwykle lekki i... motywujący, napawający optymizmem. Atmosferę „rozładowują” zabawne porównania („To, z czym mamy do czynienia obecnie, ma tyle wspólnego z pszenicą, co raper Snoop Dogg z Wolfgangiem Amadeuszem Mozartem”) i śródtytuły (np. „Hej, palaczu, zjedz bajgla!”, „Pszenica, podatki i śmierć” czy „Cudowna bezpszenność bytu”). Davis pisze dosadnie o tym, co gluten wyprawia z naszym ciałem i o działalności koncernów spożywczych oraz środowisk medycznych, nie zawsze – wbrew temu, co można lub należałoby sądzić – przejmujących się zdrowiem konsumenta/pacjenta. We wprowadzeniu do „Kuchni bez pszenicy” przedstawia dwa spojrzenia na tytułowe zboże. Z jednej strony jest dla nas symbolem zrównoważonej, wartościowej diety. Z drugiej, jak przekonuje Davis, jest „jedną z głównych przyczyn światowej epidemii otyłości oraz zdumiewającej liczby innych problemów zdrowotnych, poczynając od drobnych dolegliwości, takich jak łupież, a na dotkliwych stanach chorobowych, na przykład demencji, kończąc”. Kiedy ktoś mówi nam, że to, czego się dotychczas dowiedzieliśmy, w co wierzyliśmy, jest nieprawdą, że powinniśmy diametralnie zmienić podejście do diety i używać innych składników, uruchamia w nas reakcję obronną. Czujemy się atakowani, bo zakwestionowano nasz spokojny, wygodny świat, w którym od lat „jakoś” funkcjonujemy. To normalne. Chyba każdy kto odstawił gluten przez to przechodził... Obawiamy się zmian, ale kiedy już przyjdą, najczęściej je akceptujemy. A po jakimś czasie albo nie pamiętamy co było wcześniej, albo dziwimy się, jak mogliśmy przez całe życie jeść ten paskudny, „waciaty” chleb pełen konserwantów, który zapychał jelita, wywoływał migrenę i obsypywał twarz trądzikiem.

Część wprowadzająca, informacyjna
Davis porównuje sytuację dzisiejszej pszenicy z papierosami. Przez lata branża tytoniowa wiedziała o ich szkodliwości, jednak konsumentów celowo utrzymywano w błogiej nieświadomości. A pszenica/gluten jest najzwyklejszą używką, uzależniającą tak samo jak narkotyki! Może więc stąd rosnąca popularność tego składnika, pojawiającego się w coraz mniej oczywistych produktach... Autor zauważa, że w latach 60. XX wieku pszenicę można było znaleźć w typowych dla niej wyrobach piekarniczych i cukierniczych, w których dzięki swym właściwościom spełniała określoną funkcję. A dziś… „Wystarczy przejść się po dziale spożywczym supermarketu, aby się przekonać, że prawie w s z y s t k i e puszkowane, paczkowane i mrożone produkty zawierają pszenicę w jakiejś postaci. Czy pszenica jest aż tak bardzo niezbędna ze względu na smak albo konsystencję? Nie sądzę. Myślę, że jest tam dodawana z jednego powodu – aby pobudzać apetyt i zwiększać sprzedaż”. Za uzależnienie i pobudzanie apetytu odpowiedzialna jest gliadyna, składnik pszennego glutenu. Naukowcy wiedzą o tym od dawna, lecz nadal milczą. Historia lubi się powtarzać.

We wprowadzeniu Davis zachęca do przejścia na zdrową dietę bezpszenną, radzi unikać gotowych produktów bezglutenowych zapełniających sklepowe półki, ponieważ są pełne cukrów, tłuszczów trans i chemicznych „polepszaczy”, przez co ze zdrowym pożywieniem nie mają nic wspólnego. Wypowiada się krytycznie o śmieciowych węglowodanach i najpopularniejszych bezglutenowych mąkach, jak ryżowa, kukurydziana czy amarantusowa, których również powinniśmy unikać. Ostatnią uwagą nieźle namieszał w mojej głowie i kuchni... Zrezygnowanie z glutenu jest pewnym wyzwaniem, choć nie tak trudnym i kosztownym, jak się początkowo wydaje. Odstawienie sztucznych dodatków, cukrów i syropów fruktozowych oraz żywności przetworzonej jest konieczne. Ale jednoczesne wyeliminowanie z diety wszystkich wolnych od glutenu zbóż, w tym gryki i niezwykle wartościowego prosa, jedynego zboża niezakwaszającego organizmu, może budzić wątpliwości. Czy rzeczywiście egzotyczna mąka kokosowa jest dla naszej szerokości geograficznej korzystniejsza niż lokalna jaglanka? Na pewno warto spróbować, ale... może nie wszystko na raz. Na pierwszy ogień niech pójdzie gluten, cukry, zbędna chemia i przemysłowe „twory” zwane jedzeniem. Jakiś czas temu do swojej „czarnej listy” dodałam mięso i krowi nabiał, ale Davis akurat te produkty akceptuje.

W pierwszej części książki, informacyjnej, zatytułowanej „Zdrowie, waga i bezpszenny styl życia”, autor pisze o różnicach między dawną pszenicą a jej współczesną wersją, zmodyfikowaną, wysokowydajną, odporną na pogodę, szkodniki i pestycydy. To, co jedli nasi pradziadkowie i dziadkowie przed kilkudziesięciu laty nijak się ma do wynalazku serwowanego nam dziś przez naukowców, rolników i dietetyków: „Współczesna pszenica, z wprowadzonymi w niej zmianami genetycznymi, jest wyjątkowa i w unikalny sposób spełnia nasze oczekiwania co do wyższych plonów, lepszych właściwości piekarniczych i większej elastyczności ciasta. Nie nadaje się tylko do spożywania przez człowieka”. Ot, mały szkopuł. Autor nazywa dzisiejszą zmodyfikowaną, silnie alergizującą i jednocześnie uzależniającą pszenicę trucizną idealną. Wyjaśnia czym dokładnie jest gluten i jak na nas oddziałuje. Szczegółowo omawia jego negatywny wpływ na ludzki organizm, wyliczając kolejne wywoływane lub zaostrzane przez niego dolegliwości i choroby – przewodu pokarmowego, skóry, neurologiczne, stany zapalne, cukrzycę i wiele, wiele innych. Wspomina też o toksycznej aglutyninie z kiełków pszenicy (najwięcej zawierają zarodki pszenne, polecane jako bardzo zdrowy pokarm...). Jednocześnie cały czas zachęca do wypróbowania najprostszego panaceum na cały ten „glutenowy ambaras”, czyli do odstawienia pszenicy, tudzież pozostałych zbóż zawierających to szkodliwe białko.

W rozdziale „Witajcie w cudownym stanie bezpszenności” wymienia przykładowe efekty zauważane przez niego i jego pacjentów po odstawieniu pszenicy: większa radość życia, jaśniejsze myśli, lepszy nastrój, wzrost poziomu energii, głębszy sen, mniejszy ból stawów, utrata wagi, wyostrzenie zmysłu smaku, poprawa metabolizmu oraz wielu parametrów zdrowotnych, złagodnienie lub ustąpienie cukrzycy, poprawa wyglądu skóry itd., itp. Pisze, że „Żadna inna rzecz, tak sprytnie ucharakteryzowana na zdrowy produkt żywnościowy, nie jest w takim stopniu niszczycielska, a zarazem wszechobecna. I żaden inny pokarm po usunięciu z diety nie daje tak ogromnych i nieoczekiwanych korzyści zdrowotnych”. Podpisuję się pod tym obiema rękami! Z charakterystycznym dla siebie przekąsem Davis zauważa, że „Tak jak w chwili, gdy człowiek przestaje się walić młotkiem po głowie, ból w cudowny sposób ustaje, tak też w momencie całkowitego wyeliminowania pszenicy z diety większość ludzi doświadcza raptownej i znacznej utraty wagi, a także ulgi w licznych dolegliwościach zdrowotnych”. Zmiana jest radykalna, więc początkowo może sprawiać niektórym trudności, ale z czasem każdy zauważy i doceni efekty.

W ostatnim teoretycznym rozdziale znajdziecie porady na temat organizacji bezpszennej kuchni. Na początek należy wyrzucić wszystkie pozostałości produktów zawierających gluten, także ten sprytnie „ukryty” przez producentów. Davis pisze o czytaniu etykiet i rozpoznawaniu niekorzystnych składników, radzi jak nie dać się nabrać na atrakcyjne hasła reklamowe i nie umrzeć z głodu podczas wizyty u znajomych lub w restauracji. Wylicza inne szkodliwe produkty spożywcze oraz te, które powinny zagościć w naszej kuchni, jak mąka migdałowa i kokosowa, siemię lniane, wartościowe tłuszcze czy naturalne słodziki (stewia, ksylitol). Podpowiada jak przekształcać przepisy pszenne w bezpszenne, wymienia zamienniki niektórych alergizujących pokarmów (m.in. migdałów, jajek, śmietany). Pisze o szkodliwości fruktozy, bisfenolu A, związku wchodzącego w skład plastikowych opakowań i naczyń, oraz żywicy wyścielającej wnętrza puszek, o niebezpiecznych tłuszczach trans oraz niepożądanych reakcjach zachodzących podczas pieczenia i smażenia w bardzo wysokich temperaturach. Na zakończenie, niejako dla podniesienia czytelników na duchu, omawia różne rodzaje dozwolonych alkoholi.

Przykładowy przepis oraz spis receptury rozdziału
Druga, obszerniejsza część publikacji to praktyczna „Bezpszenna książka kucharska” z ponad stu pięćdziesięcioma przepisami na pyszne i zdrowe dania. Nie musicie już martwić się o to, że kolejne ciasteczko zwiększy ryzyko cukrzycy, a następna babeczka „pójdzie w biodra”. Od tych dań, także słodkości, nie rozchorujecie się ani nie utyjecie! Na początku Davis wyjaśnia kryteria doboru składników do swoich potraw. Wszystkie są bezpszenne i bezglutenowe, zawierają ograniczoną ilość cukru oraz węglowodanów (w tym żadnych śmieciowych). Nie zawierają uwodornionych olejów, syropu kukurydzianego, barwników spożywczych, stabilizatorów ani innych dodatków tego typu. Autor podaje ogólne wytyczne odnoszące się do wszystkich receptur, np. jaki rodzaj mleczka kokosowego czy słodzików stosuje albo kto powinien indywidualnie dostosowywać receptury do własnych, specyficznych potrzeb (np. ze względu na alergie lub określone choroby). Pomiędzy przepisy wplata motywujące „historie sukcesu” swoich pacjentów, opowiadających o tym jak dieta bezpszenna odmieniła ich życie, ile zbędnych kilogramów zrzucili dzięki niej i z jakimi chorobami lub dolegliwościami w końcu się pożegnali.

Przykładowe sosyPrzepisy zostały podzielone na osiem kategorii, a każdy rozdział otwiera spis prezentowanych dalej potraw. Wśród osiemnastu śniadań znajdziecie m.in. naleśniki cytrynowo-makowe, placuszki kokosowe, frittatę z brokułami i grzybami oraz przekładaniec z zielonej papryki i kiełbasy chorizo. Z dwudziestu trzech propozycji kanapek i sałatek można wybrać np. tartinki z wołowiną i rukolą, kanapki z indykiem i serem brie na focaccii, sałatkę Cezar z bezpszennymi grzankami i sałatkę z tajskiego makaronu z sosem fistaszkowym. Wśród dziesięciu przystawek pojawia się dip z karczochów i szpinaku, serowe fondue, ogórki z wasabi oraz kozi ser z papryką i migdałami. Większość z czternastu zup i potraw duszonych oraz dwudziestu trzech dań głównych to posiłki mięsne, np. afrykańska zupa z kurczaka, wołowina po burgundzku z makaronem fettuccine, befsztyk pieprzowy, polędwica wieprzowa z balsamiczną glazurą czy grillowany łosoś w sosie chrzanowym. Propozycji wegetariańskich jest tylko kilka, m.in. kremowa pomidorowa, bisque z dyni piżmowej albo bakłażan z parmezanem. Ale za to wszystkie czternaście dodatków to pomysły wegetariańskie, np. zapiekanka z fasolki szparagowej, krążki cebulowe, gratin z cukinii lub tajemnicze „coś lepszego niż tłuczone ziemniaki” (pureé z kalafiora z serem i masłem) oraz „niby-ryż” (kalafior starty na tarce o grubych oczkach; sam pomysł jest świetny, ale Davis przygotowuje to danie w mikrofali, do której mam bardzo krytyczny stosunek...). I jeszcze jedenaście sosów, w tym świetny beszamel z mąki kokosowej, sos hoisin, tajski z orzeszków ziemnych, tysiąca wysp albo śmietankowy z pesto.

Na słodko
W ostatnim kulinarnym rozdziale zostały zamieszczone przepisy na bezpszenne wypieki i desery. Jest ich aż czterdzieści pięć! Chleb powszedni, focaccia z ziołami, spody do pizzy, miękkie precelki, muffinki marchewkowe, keks daktylowo-orzechowy, bułeczki cheddarowe, babeczki żurawinowo-cynamonowe, ciastka z truskawkami, minitorciki mocha, malinowy sernik w czekoladzie, placek limonkowy, batoniki czekoladowe, muffinki szalenie fistaszkowe, herbatniki imbirowe i mrożony jogurt brzoskwiniowo-migdałowy – to tylko kilka apetycznych przykładów. Davis gotuje różnorodnie i odkrywa przed niedowiarkami prostą, smaczną, a przy tym bogatą w nowe doznania kuchnię bezglutenową. O aspekcie zdrowotnym chyba nie trzeba przypominać... Przy każdej recepturze podana jest informacja o czasie przygotowania oraz liczbie porcji. Do tego komentarz autora z dodatkowymi ciekawostkami, wskazówkami i oczywiście niezbędna lista składników oraz klarowny, szczegółowy opis kolejnych czynności. A na końcu, dla wielbicieli liczenia, dane dotyczące zawartości kalorii, białka, węglowodanów, tłuszczu ogółem, tłuszczu nasyconego, błonnika oraz sodu w jednej porcji.

Bezpszenne pizze
Do wypróbowania przepisów Davisa niezbędne są takie składniki, jak mleczko oraz mączka kokosowa lub migdałowa, masło migdałowe, olej kokosowy i z orzechów włoskich, mączka ararutowa i ciecierzycowa, mielone siemię lniane, najlepiej złociste, mielona gorczyca, rozmaite orzechy i pestki, dobrej jakości oliwa, czekolada i kakao, makaron shirataki oraz ksylitol i stewia do słodzenia. Powinniście zaopatrzyć się także w bezglutenowy proszek do pieczenia oraz sos sojowy. Niektóre wymienione składniki kupicie w sklepach ze zdrową lub orientalną żywnością, inne trzeba zamawiać przez internet. Większy problem mogą stanowić sery konkretnych marek, salsiccia (rodzaj włoskiej kiełbasy), bezcukrowy syrop z orzechów laskowych (można go zastąpić słodzikiem), serwatka w proszku, orzechy wodne (znane też pod nazwą kotewka; można kupić sadzonki i uprawiać we własnym oczku wodnym), bulwy jicamy (meksykańskiego kłębianu kątowatego, w Polsce niedostępne) oraz guma guar lub ksantanowa (w małych dawkach uważane za bezpieczne, stosowane czasem do poprawienia konsystencji wypieków). Na szczęście te najbardziej kłopotliwe produkty używane są w pojedynczych przepisach i przeważnie można zamiast nich wykorzystać bardziej popularne, tańsze zamienniki.

Przepisy są stosunkowo proste i nie powinny sprawić gotującym problemów. Jest z czego wybierać! Niektóre przyrządza się z zaledwie trzech składników, np. kanapeczki morelowe z kozim serem i grillowane krewetki w bekonie. Inne są bardziej skomplikowane, ale nadal do wykonania nawet dla osób początkujących. Nad wybranymi potrawami, jak zupa cheesburgerowa, pizza dla łakomczuchów albo brokuły z sosem serowym, pojawia się oznaczenie „dzieci to lubią”. Zdziwiło mnie, że autor stosuje tak dużo mięs, kiełbas, boczku, serów oraz śmietany. Weganie będą rozczarowani. Zastanawiam się również nad tym, czy proponowane przez autora chleby – z pięcioma lub dziesięcioma jajkami, pieczone na sodzie oczyszczonej – są rzeczywiście korzystniejsze i zdrowsze niż chleby na naturalnym zakwasie, bez drożdży, proszku do pieczenia ani innych „polepszaczy”, wyrastające przez kilka godzin, ale robione na mące uznawanej przez Davisa za „śmieciową” (np. gryczanej, kukurydzianej, amarantusowej). Te dwie kwestie budzą moje wątpliwości – z konsumpcją nabiału i mięsa byłabym ostrożniejsza, a dla zbóż bezglutenowych nie tak kategoryczna – jednak całą resztę potwierdzam i gorąco zachęcam każdego do wypróbowania tej „diety”! Dzięki przepisom z książki nowy sposób gotowania nie będzie się już wydawał tak skomplikowany, drogi i nudny. To tylko początkowe wrażenie. Oczywiście dozwolone są rozmaite modyfikacje w obrębie „dobrych” składników. Nie polecam jednak wprowadzać ich od razu w wypiekach, ponieważ w tym konkretnym przypadku bezglutenowe eksperymenty mogą nie udać się za pierwszym ani drugim razem

Po części kulinarnej autor zamieścił dwa dodatki. Z pierwszego dowiecie się w jakich produktach, niekoniecznie spożywczych, ukrywa się podstępny gluten (kuskus, herbaty i kawy smakowe, płatki śniadaniowe, niebieski ser, fast foody, konserwy, sojowe imitacje wędlin, ketchup, marynaty, pasta miso, przyprawa curry, chipsy, guma do żucia, lody, mieszanki bakaliowe, suszone owoce, żelki, buliony i zupy w proszku, słód jęczmienny, wszelkie produkty zawierające sztuczne aromaty, barwniki, emulgatory itp., i wiele innych). Gluten można znaleźć także w szminkach, lekach, suplementach diety, na kopertach i znaczkach pocztowych (klej) czy w ciastolinie Play-Doh. Na „pocieszenie” Davis wymienia bezpieczne składniki – jednorodne, nieprzetworzone: nabiał, ryby i skorupiaki, zioła i przyprawy, rośliny strączkowe, mięso, drób i jaja, orzechy i nasiona oraz, niechętnie, niektóre zboża. W drugim dodatku zostały zgromadzone „Zasoby bezpszennej wiedzy”, czyli źródła informacji na temat celiakii, sklepów z wartościowymi produktami i przepisów kulinarnych. Niestety, wszystkie książki, poza poprzednią publikacją Davisa, są anglojęzyczne. Tak samo jest z adresami www – tylko dwa, podane w przypisie, kierują do polskich stron. A przecież mamy coraz więcej bezglutenowych blogów kulinarnych, z przepisami i nie tylko! Polski wydawca powinien o to zadbać.

Książka została bardzo ładnie wydana. Format jest oryginalny (16,5x20,5 cm), oprawa miękka, z tłoczonymi napisami na przedniej okładce i na grubym grzbiecie. Czcionka jest duża, czytelna. Niektóre elementy tekstu wyróżniono przyjemnym bordowym kolorem. Przy przepisach nie ma zdjęć gotowych potraw (poza szesnastostronicową, barwną wkładką z pięknymi fotografiami ponad dwudziestu opisywanych dań), co niektórych może zniechęcić. Fotografie na pewno byłyby pomocne, zwłaszcza przy wypiekach, ponieważ w przypadku tych bezglutenowych i bezcukrowych, z różnymi niecodziennymi składnikami, nie wiadomo jakiego efektu końcowego należy się spodziewać. Czy to, co wyjmujemy z piekarnika jest zakalcem, czy też właśnie taką konsystencję powinno mieć. Ale brak zdjęć czy ilustracji na pewno zrekompensuje duża liczba różnorodnych receptur oraz zbawienny wpływ diety bezpszennej na organizm – to przecież najważniejsze! Indeks potraw, z podziałem na kategorie, został zamieszczony na końcu książki, a zaraz za nim ogólny spis treści.

W „Diecie bez pszenicy” szczególnie ujęło mnie jedno zdanie dotyczące celiakii, czyli choroby spowodowanej nietolerancją glutenu: „Nie uważaj celiakii za brzemię. Uznaj ją za wyzwolenie”. W „Kuchni bez pszenicy” podobne stwierdzenie pojawia się w formie dedykacji zamieszczonej na początku: „Wszystkim, którzy zrozumieli, jakim wyzwoleniem jest dieta bez pszenicy”. Osoby ze zdiagnozowaną celiakią muszą wyeliminować gluten z diety, są więc niejako „zmuszeni” do zmiany sposobu odżywiania na lepszy. Ludzie zdrowi, bez tej diagnozy, często bagatelizują problem, uważają, że skoro nic wielkiego im nie dolega, nie mają alergii ani nadwrażliwości na gluten, zmiana nawyków żywieniowych jest niepotrzebna. Tymczasem im wcześniej przejdziemy na naturalną dietę bezglutenową, tym lepiej. Bez względu na to czy mamy celiakię, czy nie, czy cieszymy się dobrym zdrowiem, czy też jesteśmy schorowani. Gluten szkodzi każdemu, bez wyjątku. Dzień po dniu, rok po roku wyniszcza organizm, obarczając go kolejnymi chorobami, których, niestety, najczęściej w ogóle z nim nie łączymy. Ani my, ani lekarze.

Davis słusznie zauważa, że nie możemy za choroby i otyłość winić tylko lenistwa i obżarstwa. Co z osobami, które żyją aktywnie i odżywiają się „zdrowo” (jedzą warzywa i owoce, a także „zdrowe”, pełnoziarniste produkty kilka razy dziennie), a mimo to nadal chorują? Takich przypadków jest coraz więcej. Podobnie z otyłością. Zmiana diety, dużo ruchu i nic, efekty się nie pojawiają albo są krótkotrwałe (zmora jo-jo). Kluczem do poprawy nie jest zastąpienie chleba z białej mąki pszennej chlebem z razowej mąki pszennej. Wyjście jest zupełnie inne – pszenica i gluten powinny całkowicie zniknąć z diety! Nie ma możliwości ustanowienia „pszennej soboty” albo wyjątków od święta. Raz porzucona, nie powinna się więcej pokazać. Nie zostawiajcie jej zapasowych kluczy. Zresztą nawet jeśli znowu się pojawi, po kilku tygodniach lub miesiącach, wasz organizm szybko zareaguje na nieproszonego gościa np. silnym bólem brzucha lub głowy.

Davis zaczepnie stwierdza, że gdyby winą za wszystkie nasze dolegliwości obarczyć zieloną paprykę, od jutra większość ludzi przestałaby jeść to warzywo, bez większego smutku. Z pszenicą jest dużo trudniej. Tak samo trudno, jak z odstawieniem papierosów w przypadku nałogowego palacza czy z porzuceniem narkotyków po wielu latach życia „na haju”. Tak właśnie działa gluten. Jest nam z nim wygodnie, zawsze jest pod ręką, wysłucha i pocieszy kiedy trzeba. Z nim chleby są idealnie pulchne, a ciasteczka perfekcyjnie kruche. Tylko nasze ciało nic z tego nie ma, poza chwilową euforią krótko po spożyciu, a później coraz to innymi problemami ze zdrowiem, wyglądem, psychiką, samopoczuciem... Jeśli bylibyście w stanie jeszcze dziś pożegnać się z zieloną papryką, potraktujcie pszenicę i gluten tak samo. Czas leczy rany i żywieniowe zachcianki. W tym „związku” bądźcie egoistami – zróbcie to dla siebie, nie oglądając się na uczucia pączków ani razowych makaronów. Rozstańcie się bez żalu.


William Davis, „Kuchnia bez pszenicy. 150 przepisów, które pomogą pozbyć się pszennego brzucha i wyzdrowieć” (oryg. Wheat Belly Cookbook. 150 Recipes to Help You Lose the Wheat, Lose the Weight and Find Your Path Back to Health), Bukowy Las 2013, 462 s., cena 49,90 zł.

Książka na stronie wydawcy: www.bukowylas.pl/ksiazki/kuchnia-bez-pszenicy

Przepis z książki dostępny na mojej stronie Na kuchennym progu: