środa, 20 listopada 2013

Apetyt na Westeros, czyli „Pieśń Lodu i Ognia” od kuchni

Chelsea Monroe-Cassel, Sariann Lehrer, „Uczta lodu i ognia”
Niewielu pisarzy dba o posiłki swoich bohaterów tak jak George R.R. Martin. Większość autorów bagatelizuje motyw jedzenia, traktuje jako balast, niczego niewnoszący do akcji powieści, a wręcz ją spowalniający. Jakże się mylą! Świadczą o tym miliony czytelników zachwycających się kulinarnymi fragmentami hojnie okraszającymi kolejne tomy sagi Martina „Pieśń Lodu i Ognia”, pobudzającymi wyobraźnię i ślinianki. Jeśli chcielibyście spróbować swoich sił w gotowaniu potraw goszczących na stołach mieszkańców Siedmiu Królestw, koniecznie zajrzyjcie do książki Chelsea Monroe-Cassel i Sariann Lehrer „Uczta lodu i ognia”, będącej oficjalnym poradnikiem kulinarnym dla fanów sagi oraz zrealizowanego na jej podstawie serialu. A także ciekawostką dla osób zainteresowanych nietuzinkowo podanymi przepisami. Zapomnijcie o kaloriach i trudach dnia codziennego. Przyrządźcie sobie białą fasolę z boczkiem albo ulubione ciasteczka cytrynowe Sansy. Zima nadchodzi, więc, zgodnie ze słowami Martina, nie należy sobie żałować jadła!

Współczesne muffiny jabłkowe inspirowane sagąW krótkim wstępie do książki George R.R. Martin w zabawny, gawędziarski sposób przedstawia swój związek z kuchnią oraz kulisy powstania niniejszej publikacji. Na początku otwarcie przyznaje się do niemal permanentnego niegotowania. Uwielbia jeść i pisać – to jego największe przyjemności. Najwyraźniej zjadł już w życiu tyle, że kulinarna wyobraźnia pozwala mu na tworzenie tak wspaniałych, apetycznych opisów wystawnych biesiad. Fani sagi „Pieśń Lodu i Ognia” wielokrotnie sugerowali mu napisanie książki kulinarnej z potrawami z Westeros, ale Martin traktował to z przymrużeniem oka. Do czasu, gdy na jednym ze spotkań autorskich pojawiły się dwie Amerykanki, twórczynie blogu Karczma na Rozdrożu, na którym publikowały swoje wersje książkowych potraw. Chelsea Monroe-Cassel i Sariann Lehrer przyniosły ze sobą koszyk z „powieściowymi” przysmakami i... tak to się zaczęło. Skoro sam autor nie mógł napisać kulinarnego przewodnika do swojej sagi, zrobiły to za niego i dla niego wierne czytelniczki.

Martin opisuje posiłki często i dość szczegółowo, ale nie podaje żadnych przepisów, więc Chelsea i Sariann musiały sięgnąć do wielu publikacji z dawnymi recepturami i dopiero na ich podstawie, zainspirowane kulinarnymi fragmentami ulubionej sagi, stworzyć prawdziwą kuchnię powieściowych Siedmiu Królestw. Na blogu, a później w książce, próbowały odtworzyć smaki i zapachy, a także wygląd oraz sposób podania posiłków serwowanych w różnych regionach Westeros. Na początku publikacji, po wstępie Martina, autorki zamieściły kilka słów od siebie oraz krótkie wprowadzenie w temat średniowiecznej kuchni. Przeczytacie tu o współczesnych zamiennikach niektórych drogich lub niedostępnych dziś produktów. Chelsea i Sariann radzą np. zastąpić przepiórki małymi kurczakami, gołębie innym ciemnym mięsem drobiowym, a tura lub żubra wołowiną. Zamiast cząbru można według nich użyć tymianku (ale akurat cząber jest u nas łatwo dostępny), galangal zastąpić imbirem, a rajskie ziarna zwykłym czarnym pieprzem. Na kolejnych stronach znajdziecie dziewięć podstawowych przepisów niezbędnych w dalszych kulinarnych poczynaniach, m.in. na popularne mieszanki przypraw, średniowieczny sos z czarnego pieprzu, elżbietański sos maślany, zasmażkę czy ciasto cytrynowe. Część wprowadzającą kończy charakterystyka kuchni różnych regionów Westeros. Autorki w kilku zdaniach opisują co zazwyczaj jada się i pije na Murze, na Północy, w Dolinie i Dorzeczu, na Żelaznych Wyspach, w Reach i Dorne, w Królewskiej Przystani oraz za Wąskim Morzem.

Strona rozpoczynająca rozdział o kuchni Północy
Regionalne kuchnie Siedmiu Królestw zostały opisane w sześciu rozdziałach. Każdy rozpoczyna się stroną „tytułową” w innym kolorze, z ramką wyliczającą zamieszczone dalej potrawy – najpierw śniadania, potem przekąski lub dodatki, następnie dania mięsne, a na końcu desery i ewentualnie napoje. Strony z przepisami zbudowane są według ustalonego schematu: nazwa książkowego dania, cytat z sagi „Pieśń Lodu i Ognia”, w którym opisywana jest, mniej lub bardziej szczegółowo, dana potrawa, a następnie przepis na średniowieczną wersję, zrekonstruowany przez autorki na podstawie dawnych książek kucharskich (oczywiście z podaniem cytatu ze źródła). Przy mniej więcej jednej trzeciej dań podana jest również wersja uwspółcześniona będąca wariacją na temat potrawy, wykorzystującą bliższe nam obecnie składniki oraz techniki kulinarne.

Śniadanie w Winterfell
Czym George R.R. Martin karmi swoich bohaterów? Na Murze jada się na przykład placuszki z jabłkami (w wersji współczesnej muffiny jabłkowe), baraninę z cebulą w piwie, zupę fasolową z boczkiem, pasztet wieprzowy w cieście i mrożone borówki ze śmietaną. Do popicia oczywiście grzane wino. Północ raczy się placuszkami owsianymi, chłodnikiem owocowym, burakami w maśle, mięsem żubra pieczonym z porem, kurczakiem w miodzie i pieczonymi jabłkami. Południe preferuje duszonego królika, pstrąga zawijanego w boczek, kruche ciasteczka Aryi (wersja współczesna zrobiona jest z gotowego ciasta francuskiego), gruszki gotowane w winie, bezowe łabędzie, herbatniki maślane i tartę z borówkami. Przy gulaszu siostrzyczki autorki zastrzegają, by użyć prawdziwej, tłustej śmietany kremówki i nie zastępować mięsa krabowego żadną jego imitacją.

Sałatka z Czarnego Zamku
Królewska Przystań może się poszczycić najbardziej wykwintną kuchnią, pełną kosztownych składników oraz słodkości. Jada się tam smażone placuszki kukurydziane, chleb owsiany, krem z grzybów ze ślimakami, słodką zupę dyniową, sałatkę ze świeżą trawą cytrynową i kwiatami, marchewkę w maśle, tartoletki rybne, pasztet gołębi w cieście, przepiórki w maśle, pstrągi w panierce z migdałów, pieczonego dzika, brzoskwinie w miodzie oraz ciasteczka cytrynowe – ulubiony deser Sansy (w dwóch wersjach). Posiłki w Dorne często doprawiane są ostrymi papryczkami. Na stołach pojawiają się podpłomyki z ciasta chlebowego, pasta z ciecierzycy (hummus), gołąbki jagnięce w liściach winogron, a także niezwykły grzechotnik w sosie piekielnym i zwyczajna kaczka w cytrynach. Do popicia słodka lemoniada. Natomiast za Wąskim Morzem jada się placuszki z boczkiem, szarańczę o smaku miodowym, zupę z buraków i zimowe ciasteczka, racząc się przy tym gruszkową brandy z Tyrosh albo mrożonym napojem z miętą.

Nie wszystkie dania „średniowieczne” wymagają użycia tak dziwnych ingrediencji, jak grzechotnik czy szarańcza. Dziczyzna, jagnięcina, baranina, kozina, królik, ślimaki, kacze jaja, kumin, koper włoski, szafran i orzeszki piniowe to może nie składniki używane codziennie w każdym domu, ale dostępne w naszych sklepach. Z ponad stu zamieszczonych w książce receptur jedynie kilka jest nieco... kłopotliwych. Chodzi o dania wykorzystujące mięso żubra, grzechotnika, gołębia oraz szarańcze. Ale jeśli bardzo wam zależy na ich wypróbowaniu, nie boicie się nowych doznań kulinarnych i nie miewacie wyrzutów sumienia ani koszmarów sennych po takich specyficznych pokarmach, podpowiadam, że gołębie można kupić u zaufanego hodowcy (w dzieciństwie jadłam rosół z gołębia, smak pamiętam do dziś), a szarańczę zamówić przez internet albo nabyć w sklepie zoologicznym (jest sprzedawana jako pokarm dla owadożernych zwierząt). Nawet będące pod ochroną żubry są każdego roku legalnie odstrzeliwane – eliminuje się pojedyncze osobniki, stare albo agresywne. Ich mięso, bardzo drogie, trafia na stoły smakoszy i do kuchni ekskluzywnych restauracji. Kto wie, może i wam się uda... Nie mam na razie pomysłu na zdobycie grzechotnika ze sprawdzonego źródła, ale dla zdeterminowanych zapewne znajdzie się jakieś rozwiązanie. Ja zostanę jednak przy warzywach. Przepiórki, trawę cytrynową, mleczko migdałowe, grzyby shiitake, surowy cukier, mielony kwiat muszkatołowy, zieloną herbatę matcha, napój imbirowy oraz wodę różaną można kupić w dobrze zaopatrzonych sklepach. Cała reszta, poza produktami wymienionymi na początku akapitu, to składniki popularne, łatwo dostępne i raczej niedrogie. Wiele z nich zapewne macie zazwyczaj w swojej kuchni.

Biała fasola z boczkiem
Większość przepisów jest, wbrew pozorom, nieskomplikowana i współczesna (gdyby nie dopiski w nazwach, byłoby trudno odróżnić dawne wersje niektórych potraw od ich nowoczesnych wariacji). Spodziewałam się bardziej egzotycznych i dziwnych dań. Szukający wymyślnych, niecodziennych potraw mogą się rozczarować. Pod względem kulinarnym jest to publikacja raczej dla osób preferujących proste inspiracje. Oczywiście i bardziej złożone dania można tu znaleźć, jednak z ich przyrządzeniem nie powinniście mieć żadnych problemów. Każdy, nawet największy kulinarny laik poradzi sobie ze „śniadaniem na Murze” (jajka na twardo, smażony chleb z szynką i suszone śliwki) albo śniadaniem z Królewskiej Przystani (owsianka, miód, mleko, gotowane jajka i chrupiąca smażona ryba). Dużo tu gulaszów, pasztetów i pieczonego mięsa. To raczej książkowa ciekawostka, do wykorzystania od czasu do czasu, a nie publikacja, która może nam towarzyszyć w kuchni na co dzień. Mnie pod względem czysto kulinarnym trochę zawiodła. Oczekiwałam fascynującej, barwnej podróży w wyraźne, nietuzinkowe smaki przeszłości. Tymczasem, mimo kilku oryginalnych składników, całość jest mało urozmaicona i jak na mój gust zbyt teraźniejsza.

Przy każdej potrawie podano liczbę porcji, czas przygotowania oraz sugerowane dodatki lub inne dania, z którymi dobrze się komponuje (wraz z numerami stron do odpowiednich przepisów). Dalej pojawia się komentarz autorek, ewentualnie cytat z dawnej książki kucharskiej, którą danie jest inspirowane oraz szczegółowy opis przygotowania. Wszystkie receptury zostały zilustrowane kolorowymi zdjęciami, w większości autorstwa Chelsea i Sariann. Fotografie są różnej wielkości, małe, średnie i całostronicowe. Blogerki starały się oddać na nich atmosferę sagi Martina, używając „stylowej” zastawy, materiałów i dodatków. Wizualnie zdjęcia prezentują nierówny poziom, ale duży plus należy się za to, że są przy każdym przepisie, dzięki czemu czytelnik wie jak dana potrawa powinna wyglądać. Kilkanaście bardzo ładnych fotografii, w tym kompozycję okładkową, wykonała Kristin Teig.

Elżbietańskie ciasteczka zimowe
Po części z przepisami autorki zamieściły jeszcze kilka porad dotyczących „stylowego ucztowania”, czyli stwarzania odpowiedniego nastroju do prezentacji i jedzenia książkowych potraw (świece, zastawa, tkaniny). Dalej znajdziecie spis potraw, bez wyszczególniania wersji współczesnych, w podziale na osiem kategorii: chleby, bułki itd.; desery; główne dania; napoje, sałatki i przystawki; śniadania; tarty i ciasta nadziewane; zupy i gulasze. Później siedem propozycji gotowych menu – zestawów dań odpowiednich np. na obiad w Królewskiej Przystani, obiad z Nocną Strażą albo świąteczne obżarstwo w Gorzkim Moście. Przy potrawach nie ma numerów stron, więc konkretnych receptur trzeba poszukać w spisie. Na koniec podziękowania, źródła cytatów z „Pieśni Lodu i Ognia”, notka o autorkach oraz ogólny spis treści. Zabrakło mi jednej rzeczy. Mapy. Choćby bardzo schematycznej, ale przedstawiającej rozmieszczenie omawianych w książce regionów Westeros. Dzięki niej czytelnicy nieznający sagi Martina albo dopiero rozpoczynający z nią przygodę mogliby sprawdzić, które krainy ze sobą graniczą, a które są od siebie oddalone – co nie pozostaje bez wpływu na charakter jedzonych tam posiłków, ich podobieństwa i różnice.

Książka została wydana ładnie, schludnie. Format 16,5x14 cm, twarda oprawa i przykuwająca wzrok, ciemna okładka z fotografią przedstawiająca stół uginający się pod ciężarem specjałów inspirowanych sagą, z palącymi się świecami, mięsiwem, bezowym łabędziem i owocami. Pobudza apetyt. W środku gruby kredowy papier, matowy, czytelna czcionka. Brzegi stron w każdej części mają inny kolor, zgodny z rozdziałową „okładką”, dzięki czemu łatwo można przejść do następnego regionu. Taki sam kolor mają również m.in. nazwy dań. Publikacja jest dość ciężka, ale można ją wygodnie rozłożyć na stole i zerkać do tekstu w trakcie gotowania. Aż się prosi o tasiemkową zakładkę… Jak wspominałam wcześniej, jest tu dużo zdjęć, jedno przy każdym przepisie, jednak ich zazwyczaj niewielkie rozmiary sprawiają, że nie mamy do czynienia z wydaniem „albumowym”. Zdecydowanie ważniejsze miejsce zajmuje tekst. Całość prezentuje się przyjemnie, a spodoba się zwłaszcza osobom lubiącym fotografie potraw utrzymane w ciemniejszej i bardziej surowej, niestudyjnej stylistyce.

„Uczta lodu i ognia” to kulinarno-literacka ciekawostka w sam raz dla fanów sagi, czekających na kolejne tomy opowieści oraz następny sezon serialu. Lektura dla pasjonatów świata Siedmiu Królestw, ale także dla nieznających książek George’a R.R. Martina, szukających niebanalnych publikacji z przepisami. Wiele osób zarzuca podobnym projektom „żerowanie” na sukcesie pierwowzoru, ale ja zazwyczaj jestem daleka od tego typu wniosków. Z radością powitam każdą następną książkę kulinarną z literackiego świata. Często właśnie dzięki takim lekturom odkrywam interesujące powieści albo w końcu zabieram się do czytania oryginału, na który wcześniej nie miałam ochoty. Właśnie tak było w tym przypadku. Dopiero zapowiedź kulinarnej publikacji Monroe-Cassel i Lehrer zachęciła mnie do zapoznania się z sagą. Dla każdego znajdzie się tu jakiś smaczny kąsek. Ucztujmy więc, bo zima jest już naprawdę blisko!


Chelsea Monroe-Cassel, Sariann Lehrer, „Uczta lodu i ognia” (oryg. A Feast of Ice and Fire), Wydawnictwo Literackie 2013, 237 s., cena 39,90 zł.

Książka na stronie wydawcy (z przykładowym fragmentem): www.wydawnictwoliterackie.pl/ksiazka/2567/Uczta-lodu-i-ognia---Chelsea--Monroe-Cassel