sobota, 22 marca 2014

Dzięki, Charlotte!

Nathalie Roy, „Smaczne życie Charlotte Lavigne. Tom 1: Pieprz kajeński i pouding chômeur”
Dawno nie bawiłam się tak dobrze przy lekturze. Oczywiście czytanie książek kucharskich i powieści z wątkiem kulinarnym niemal zawsze jest dla mnie dobrą zabawą. Ale ta książka jest inna. Niby „tylko” lekka literatura, głównie dla kobiet, niby dobrze znane szablony, powinny mnie już znużyć, a jednak… Autorka złożyła z banalnych składników coś zupełnie nowego, świeżego. Przyznaję otwarcie: Charlotte Lavigne mnie zauroczyła. Nosa z książki wyciągnąć nie mogłam aż do ostatniej strony. Tego było mi trzeba po przeczytaniu w ostatnim czasie kilku naukowych opracowań z zakresu żywienia i chorób dietozależnych... Miła odmiana. Aż trudno uwierzyć, że jest to debiutancka powieść Kanadyjki Nathalie Roy. Pierwsza z trzech z serii o Charlotte. A i serial jest w planach. Pysznie!

Opis z okładki, kilka stron powieści i pierwsze skojarzenie: Bridget Jones. Tyle że gotująca. I z Quebecu. Odgrzewany kotlet? Bynajmniej! Podobieństwo nasuwa się samo, powieści tego typu napisano już wiele, ale Charlotte Lavigne jeszcze nie było. Z takimi książkami jest jak z plackami ziemniaczanymi. Składniki są banalnie proste i wszyscy dobrze je znają. Niektórzy lubią to danie i mogą jeść je bez końca, w różnych odsłonach. Niektórzy twierdzą, że dobre są tylko placki, które w dzieciństwie smażyła mama lub babcia. A jeszcze inni w ogóle placków ziemniaczanych nie trawią. Powieść Nathalie Roy albo od razu zdobędzie wasze serca, albo uznacie, że to marna namiastka twórczości Helen Fielding (z zasady nie dacie jej szans, przez krzywdzące porównania do „pierwowzoru” sprzed niemal dwudziestu lat, a przecież placki nie-babci też mogą być smaczne). Albo też w ogóle nie zwrócicie na nią uwagi, ponieważ „taką” literaturę omijacie szerokim łukiem. Moja rada: pozwólcie, by Charlotte Lavigne pokazała wam kawałek swojego świata. Skosztujcie choćby odrobinę i oceńcie sami.

Charlotte ma trzydzieści trzy lata i pracuje w telewizji jako researcherka dla kapryśnej prowadzącej program Roxanne. Mieszka w Quebecu, kocha gotować i niewiele sobie robi z powiększającego się debetu na karcie kredytowej. Stan jej konta topnieje najszybciej podczas kupowania produktów i akcesoriów kuchennych potrzebnych do przygotowania kolacji dla przyjaciół wymarzonego mężczyzny. Charlotte potrafi w jednej chwili wydać kilkaset dolarów w sklepie rybnym albo kupić na raty grill za kilka tysięcy, którego nie ma nawet gdzie postawić. Aby zaimponować gościom, zaczarować ich kubki smakowe i podbić serca, zwłaszcza męskie, w najgorszą burzę jedzie po mięso na fermę bizonów. A kaczkę, dla odmiany, sprowadza samolotem z Normandii. Nie ma dla niej rzeczy niemożliwych. Dziesięć godzin do kolacji złożonej z dziewiętnastu dań? Charlotte sobie poradzi! Przyjęcie dla dyplomatów, kolacja w stylu japońskim, złowienie świeżych ryb na obiad? Nie ma problemu. To przecież nie może być trudne! Wystarczy napić się wina dla odwagi i do dzieła!

Urocza singielka tak charakteryzuje samą siebie: „Mam drogie hobby, które jest jak narkotyk – potrzebę gromadzenia ludzi wokół stołu; potrzebuję spojrzeń, które spoczywają na mnie, gdy stawiam na stole karmelizowaną gicz jagnięcą, gdy podaję gościom sałatkę z krewetek, kopru i jabłek, gdy pudruję zmielonym kardamonem mus z gorzkiej czekolady i ozdabiam go jędrnymi malinami. Cóż, mniej zabawnie jest, gdy ludzie siedzą przy stole, a ja kroję pieczeń wołową, która okazuje się zbyt sucha, albo zapominam wydrylować figi (???), zanim dodam je do ciastek, i któryś z gości traci ząb, albo gdy mylę kardamon z kminkiem i bezwiednie serwuję niezjadliwy indiański mus czekoladowy. Ale ogólnie rzecz biorąc, moje kolacje są dość udane, nawet jeśli zawsze jest w nich coś, co całkowicie nie odpowiada moim gustom. Marzę, by kiedyś udało mi się przyrządzić kolację idealną. Bez żadnej gafy”.

Ten fragment idealnie opisuje bohaterkę i całą książkę. Charlotte uwielbia i – podobno – potrafi gotować. Jednak w książce niemal każda scena kulinarna, a jest ich naprawdę dużo, kończy się mniejszą lub większą katastrofą. Czytelnik ma wrażenie, że Charlotte nieustannie „kombinuje” w kuchni, starając się uniknąć kompromitacji. Na początku wydało mi się to dziwne, niespójne. Ale później uświadomiłam sobie, że chyba większość z nas – osób gotujących – ma w sobie coś z Charlotte. Każdy kucharz chce, by jego dania smakowały gościom i zostały docenione. Każdy chce wypaść jak najlepiej. Może nie każdy ma tyle funduszy na kosztowne zakupowe fanaberie, ale gdyby finanse pozwoliły, czy i wy nie zaszalelibyście marlinem albo stekiem z bizona? Czy jest na świecie choćby jedna osoba, której nigdy nie zdarzyła się kulinarna wpadka? A te, jak wiadomo, najczęściej przydarzają się właśnie wtedy, kiedy najbardziej nam zależy na zrobieniu dobrego wrażenia. Pod tym względem doskonale rozumiem Charlotte, ale mimo wszystko autorka mogła wpleść w książkę więcej opisów udanych potraw i kolacji przygotowanych przez Charlotte, żeby nagromadzenie wpadek nie robiło z bohaterki kulinarnego antytalentu.

Charlotte chce być perfekcyjna, nic więc dziwnego, że modli się do Marthy Steward. Za wszelką cenę chce pokazać, że jest w stanie zrobić wszystko sama i wstydzi się przyznać, że czegoś nie potrafi – zwłaszcza w kuchni. Mimo iż ma cudownych przyjaciół, sympatycznego geja Ugo i nieco mniej sympatyczną Aïshę, którzy znoszą jej nachalność, czasem niewyobrażalną, ze spokojem godnym buddyjskich mnichów (przynajmniej do czasu), Charlotte czuje się chyba niedoceniana. Albo niepewna swojej „pozycji”. Przecież to właśnie przed najbliższymi nie musimy niczego udawać, kochają nas takimi, jakimi jesteśmy naprawdę. Skąd więc u bohaterki Roy taka postawa? Kto lub co ją do tego doprowadziło? Media, presja społeczeństwa? Niedoceniająca jej matka gustująca w o wiele młodszych mężczyznach? Może Charlotte za wszelką cenę stara się nie być taka jak ona, naśladując perfekcyjne panie domu z programów kulinarnych lub okładek kolorowych czasopism, desperacko pragnąc uwagi przyjaciół, ich podziwu i bliskości. Zwłaszcza przy stole.

Mimo najszczerszych chęci i usilnych starań, Charlotte to niemal chodząca katastrofa. Za bardzo się stara i to często psuje jej piękne plany. Zamiast ugotować normalną kolację, stawia sobie poprzeczkę bardzo, bardzo wysoko. A później, gdy już wie, że klęska jest nieunikniona, w ostatniej chwili improwizuje, licząc na to, że goście niczego nie zauważą. Czasami irytowałam się na nią za to, myśląc: „Charlotte, powiedz im po prostu, że nie udało ci się złowić ryb! Przecież nikt cię za to nie znienawidzi!”. Bohaterka bywa też irytująca, gdy bez zapowiedzi, o każdej porze dnia i nocy, zawraca swoimi „wielkimi” zmartwieniami głowę Ugo lub Aїshy. Albo wciąż wysyła do nich wiadomości z iPhona, który wciąż ma przy sobie, albo wpada bez zapowiedzi, zwłaszcza do Ugo – o każdej porze dnia i nocy. Jej przyjaciele mają naprawdę anielską cierpliwość… Charlotte za główny cel swojego życia stawia zdobycie wymarzonego mężczyzny i posiadanie dziecka. Nic więc dziwnego, że tak bardzo stara się zaimponować innym swoją kuchnią – wszak przez żołądek wiedzie prosta droga do serca mężczyzny. Kiedy na horyzoncie pojawia się Maximilien, naprawdę niezła sztuka, bohaterka zupełnie traci głowę. Jak można się spodziewać, na ich romantycznej kolacji wpadka goni wpadkę!

W „Smacznym życiu…” bohaterowie (głównie Charlotte) co chwilę kupują produkty spożywcze, gotują różne pyszności albo coś jedzą – w domu, w restauracji, u znajomych. Nie znajdziecie tu żadnej spisanej receptury do wypróbowania – szkoda, ale w zamian otrzymacie do posmakowania, przynajmniej słowami, rozmaitych specjałów produkowanych w Quebecu, których wyjątkowość Nathalie Roy, ustami Charlotte, często podkreśla. To taki kulinarny patriotyzm, piękna miłość do lokalnych mięs, podrobów, serów, warzyw i owoców, syropu klonowego, piwa czy cydru. Ta książka to znakomita lektura dla miłośników dobrej kuchni i lekkiego humoru. Szalona Charlotte tryska pozytywną energią i na pewno naładuje wasze baterie i rozbudzi kubki smakowe. Ja już nie mogę się doczekać drugiego tomu opowieści.


Nathalie Roy, „Smaczne życie Charlotte Lavigne. Tom 1: Pieprz kajeński i pouding chômeur” (oryg. La vie épicée de Charlotte Lavigne.1: Piment de Cayenne et pouding chômeur), Wydawnictwo Literackie 2014, 423 s., cena 39,90 zł.

Książka na stronie wydawcy (z przykładowym fragmentem); http://www.wydawnictwoliterackie.pl/ksiazka/2637/Smaczne-zycie-Charlotte-Lavigne-Tom-1---Nathalie-Roy