piątek, 18 stycznia 2013

Zapach ciasta i światło z Mullaby

Książki niewielkich rozmiarów – cienkie, w małym formacie, w dodatku wydrukowane dużą czcionką – zawsze budzą moje wątpliwości. Czy w tak krótkiej opowieści można zbudować ciekawe postaci, rozwinąć interesujące wątki fabuły, opisać całą historię? Czy tekst nie będzie zbyt powierzchowny, banalny, a przez to zwyczajnie nudny? Podobne myśli kłębiły mi się w głowie, gdy sięgałam po „Słodki świat Julii” Sarah Addison Allen. I rzeczywiście jest to prosta historia obyczajowa z wątkiem romansowym, ale ma w sobie coś, co intryguje i przyciąga. Może to element magiczny? Bijące z książki ciepło i optymizm? A może zwykła ciekawość, czy zapach ciasta jest w stanie połączyć ludzi?

Ostatni raz czytałam romans jako kilkuletnia dziewczynka. Na domowej półce z książkami stały cztery małe tomiki z różowej serii Harlequin. Kolor okładek był bardzo jaskrawy, a w dodatku mama nie pozwalała mi czytać akurat tych książek, więc dziecięca ciekawość rosła. Kiedy w końcu sięgnęłam po jedną z nich i zaczęłam czytać, moje rozczarowanie było ogromne, podobnie jak znużenie. Po tej lekturze zraziłam się do romansów, ale „Słodkiego świata Julii” postanowiłam spróbować. Książka została wydana w wersji kieszonkowej (miękka oprawa, format 11x16 cm), z dość dużą czcionką. Opis na okładce nie sugerował niczego nadzwyczajnego. Spodziewałam się ckliwego romansu, którego nie będę w stanie doczytać do końca. I tu spotkało mnie zaskoczenie. Jest to bardziej powieść obyczajowa niż romans, choć oczywiście wątek miłosny zajmuje w całej historii niezwykle ważne miejsce (czyż to nie samo życie?). I muszę przyznać, że mimo iż historia jest bardzo prosta i niemal całkowicie przewidywalna, nie mogłam się od niej oderwać.

Najpierw poznajemy nastoletnią Emily Shelby. Po śmierci matki przyjeżdża do Mullaby, miasteczka w Karolinie Północnej, gdzie kiedyś mieszkała jej rodzicielka. Dziewczyna postanawia schronić się tam, gdzie będzie mogła usłyszeć opowieści o młodości mamy, z nadzieją, że to ukoi ból po stracie. W Mullaby mieszka jej dziadek, Vance, którego wcześniej nie miała okazji poznać, ostatni żyjący członek rodziny. Właśnie u niego się zatrzymuje. Wieść o przybyciu córki Dulcie Shelby szybko rozchodzi się po miasteczku, a Emily niemal od razu zauważa, że coś jest nie w porządku... Zdaje się, że nie jest tu mile widziana. Jak się okazuje, przyczyna takiego stanu rzeczy tkwi w przeszłości jej matki. Emily stara się zdobyć zaufanie i sympatię mieszkańców Mullaby, a szczególnie pewnego chłopca.

Drugą ważną bohaterką powieści jest Julia. W młodości była wyrzutkiem i farbowała włosy na różowo. Kochała się w Sawyerze, wspaniałym chłopaku, o którym mogła tylko marzyć. Jednak los sprawił, że noc przed wyjazdem do szkoły z internatem spędziła właśnie z Sawyerem. Jego młodzieńcze obietnice okazały się, niestety, nieprawdziwe i odrzucona Julia przyjęła kolejny cios. Była w ciąży. Wyjechała z miasteczka i nie powiedziała Sawyerowi o dziecku. Zresztą i tak nie pozwolono jej go zatrzymać... Jako dojrzała kobieta wróciła do Mullaby, żeby uporządkować sprawy zmarłego ojca. Prowadził w Mullaby restaurację słynącą z pysznego barbecue. Julia postanowiła zostać tu na dwa lata, zarobić pieniądze, spłacić zadłużenie i wyjechać na dobre. Do menu lokalu wprowadziła jedną innowację – pieczone codziennie świeże ciasta, w których od lat się specjalizuje. I zawsze podczas pieczenia zostawia otwarte okno.

Emily i Julia szybko się zaprzyjaźniają. Obie czują się w tym mieście obco, ale łączy je jeszcze inna tajemnica, związana z Dulcie. Oczywiście w Mullaby jest także Sawyer, który po latach próbuje zbliżyć się do Julii. Natomiast Emily niemal od pierwszego wejrzenia zadurza się w eleganckim Winie Coffeyu. Jego rodzina chyba najbardziej nienawidzi jej matki, a więc także Emily. Mężczyźni z rodu Coffeyów mają pewną dziwną przypadłość na podłożu genetycznym, która nie pozwala im wychodzić z domu po zmroku... Czy ma to coś wspólnego z tajemniczym światłem z Mullaby, które ze swego balkonu obserwuje Emily? I dlaczego dziadek tak często zmienia tapetę w jej pokoju? Czy mieszkańcy, a w szczególności Coffeyowie, zaakceptują Emily i czy Julia pozwoli Sawyerowi na zbliżenie się do niej? Tego już wam nie zdradzę... Historia jest bardzo prosta, ale są w niej również elementy magiczne, które mogą zainteresować. Polski tytuł jest trochę mylący, bo świat Julii wcale nie jest słodki. Wiele w życiu przeszła i cały czas zmaga się z problemami z przeszłości. Słodycz i ukojenie znajduje tylko w ciastach, które odgrywają w książce bardzo ważną rolę, i w nadziei, że pewnego dnia jej marzenia się spełnią.

Sarah Addison Allen skłania czytelnika do zastanowienia się nad swoim życiem, sposobem oceniania innych ludzi. Pisze o przyjaźni i przebaczeniu. Na dość typowych przykładach pokazuje skomplikowane relacje międzyludzkie, ale robi to w ciepły, pozytywny sposób. Nikogo nie osądza i nie piętnuje, nie jest moralizatorką. Zdaje się darzyć wszystkie postaci z książki jednakową sympatią. I każdemu, nawet najbardziej zagubionemu czy nikczemnemu człowiekowi dałaby szansę. To dobra lektura na chandrę albo dłużącą się podróż. Lekka i niezobowiązująca odskocznia od przeintelektualizowanej literackiej twórczości. Szkoda tylko, że w tekście jest dość dużo błędów, literówek. Trochę uprzykrzają czytanie. Można tu również znaleźć sporo stylistycznych potknięć, na przykład zdanie „Była frapująca i urocza... jak również miała interesujące włosy”.

Autorka na pewno jest osobą optymistycznie patrzącą na świat. Podobno studiowała literaturę, ponieważ uznała, że otrzymanie dyplomu za czytanie książek jest jak zdobycie dyplomu za jedzenie czekolady. Czysta przyjemność! I fantastyczna motywacja. Jeszcze jeden element w książce wywołał mój wewnętrzny uśmiech. Tekst rozpoczyna się od dedykacji: „Pamięci łagodnego olbrzyma, słynnego Roberta Pershinga Wadlowa (1918-1940), który zmarł w wieku dwudziestu dwóch lat, mierząc dwieście siedemdziesiąt cztery centymetry. Jego rekord nigdy nie został pobity”. Robert Wadlow to postać autentyczna. W książce został upamiętniony w osobie dziadka Emily, Vance'a, który również jest takim „łagodnym olbrzymem”.

Na samy końcu jest jeszcze pewien dodatek – „Rok księżyców w pełni”. Zostały tu wypisane nazwy pełni księżyca w różnych miesiącach oraz charakterystyczne dla nich wydarzenia czy zachowania. Znajdziecie tu m.in. Księżyc Dżdżownicowy, Mleczny, Truskawkowy, Jesiotrowy (pojawia się w powieści) oraz Zimny. Styczniowa pełnia nazywana jest Wilczym Księżycem, a ludzie są wtedy „skłonni zbyt dużo jeść, pić i bawić się, by zapełnić czymś zimową pustkę”. W tym miesiącu pełnia wypada dwudziestego siódmego stycznia, ale zamiast uprawiać obżarstwo i pijaństwo sięgnijcie lepiej po spokojną, ciepłą lekturę, na przykład „Słodki świat Julii”. I koniecznie upieczcie ciasto przy otwartym oknie. Kto wie, co jego zapach przyciągnie do waszych domów...


Sarah Addison Allen, „Słodki świat Julii” (oryg. The Girl who Chased the Moon), Znak 2012, seria kieszonkowa Zaczytaj się, 320 s., cena 14,90 zł.

Książka na stronie wydawcy: www.znak.com.pl/kartoteka,ksiazka,3464,Slodki-swiat-Julii