niedziela, 3 lutego 2013

Co z tą Gessler?

Magda Gessler „Kuchenne rewolucje. Przepisy Magdy Gessler”
Nie planowałam kupować tej książki, a przynajmniej specjalnie mi się do tego nie spieszyło. Po przeczytaniu zapowiedzi wydawniczej oczywiście nabrałam na nią apetytu, ale po pierwszych negatywnych recenzjach mój entuzjazm nieco osłabł. Jest tyle dobrych lektur... Akurat ta może poczekać. Pewnego dnia koleżanka zobaczyła „Kuchenne rewolucje” w jednym z żółtych dyskontów, w „promocyjnej” cenie. Zadzwoniła do mnie z tą nowina, a ja, mimo kilkukrotnych pytań koleżanki, „czy aby na pewno TO chcę”, poprosiłam o zakupienie dla mnie jednego egzemplarza. Uznałam, że już czas zmierzyć się z tą publikacją osobiście. Kiedy ją zobaczyłam i wzięłam do ręki, od razu pożałowałam wydanych trzydziestu złotych...

Przez chwilę pocieszałam się myślą, że zawartość – piękne zdjęcia, ciekawe przepisy i cenne rady – zrekompensuje mi niewielki format i objętość. Nie wiem dlaczego, ale spodziewałam się publikacji podobnej wymiarami i estetyką do książki Basi Ritz, zwyciężczyni pierwszej polskiej edycji programu MasterChef, w którym Magda Gessler była jurorką. Wygląda na to, że po raz kolejny „uczeń prześcignął mistrza”. Książka Basi zrobiła na mnie zdecydowanie lepsze wrażenie. Podobnie „Kuchnia Haute Couture” Marty Grycan, która z „Kuchennymi rewolucjami”, wydanymi mniej więcej w tym samym czasie, miała chyba konkurować. Czyżby wybitna polska restauratorka, kreatorka smaku i stylu, poległa w starciu z amatorką i celebrytką?

Obejrzałam większość odcinków polskich „Kuchennych rewolucji”, choć zdecydowanie bardziej podobała mi się oryginalna wersja „Kitchen Nightmares”, z Gordonem Ramsayem. Na początku Magda Gessler rzeczywiście przykładała się do swojej „misji”, czyli naprawiania polskiej gastronomii. I nie chodziło tylko o restauracje, ale też o domowe kuchnie. Nie interesowało mnie, czy Gessler występuje w reklamach albo pojawia się w plotkarskich gazetach. Cieszyłam się, że robi coś (nieważne z jakich pobudek), co w choćby najmniejszym stopniu może poprawić jakość konsumowanych przez Polaków dań. W różnych dyskusjach broniłam jej wiedzy i zawodowego doświadczenia. Ale mój zapał nieco osłabł, gdy w ostatnich dwóch sezonach coś zaczęło się psuć... Robiło się coraz bardziej nudno, schematycznie. I coraz więcej miejsca w programie poświęcano na wyciąganie ludzkich dramatów i nieudolną publiczną psychoterapię, zamiast zająć się gotowaniem i żywieniową świadomością rodaków. W końcu Gessler stała się bardzo popularna w mediach, przez co zyskała wielu nowych wrogów. Jednak czy można mieć do niej o to pretensje? Kto z nas nie wykorzystałby jedynej w życiu okazji, by zrobić coś wielkiego? Ma teraz swój czas i czerpie z niego maksymalnie. To naturalne. Broniłam jej nadal, choć z coraz mniejszym przekonaniem. I w końcu zobaczyłam reklamę, w której Gessler zachwala preparat na wzdęcia. Cóż, tradycyjna polska kuchnia nie jest lekkostrawna, to prawda... Ale niektórym zdecydowanie przydałaby się umiejętność lepszego dobierania propozycji”.

Wstęp, Z tęsknoty za dobrą kuchnią
Na początku książki pojawiają się krótkie podziękowania Magdy Gessler (dla „ludzi telewizji”, ekipy programu, pracowników restauracji sygnowanych jej nazwiskiem, partnerów biznesowych, przyjaciół i fanów... na Facebooku), a następnie przejrzysty spis treści, w którym widać podział przepisów na cztery sezony „Kuchennych rewolucji”. Dalej krótka notka o autorce, mówiąca głównie o początkach polskiej edycji programu, i pięć stron wstępu od samej Gessler, czyli „Z tęsknoty za dobrą kuchnią”. Przeczytacie tu o jej powrocie do kraju przed osiemnastoma laty i spostrzeżeniach na temat poziomu ówczesnej polskiej gastronomii. Za dużo „zagranicy”, za mało lokalnych tradycji. Za dużo chemii i dziadostwa, za mało świeżych, regionalnych produktów. Gessler pisze o otwieraniu kolejnych lokali, szukaniu inspiracji w dawnych recepturach, a także o programie „Kuchenne rewolucje” i jego wpływie na podniesienie poziomu kulinarnej świadomości Polaków. Mam nadzieję, że „zrewolucjonizowane” restauracje rzeczywiście utrzymują teraz wyższy standard. I mam nadzieję, że widzowie oglądali program uważnie – już po kilku pierwszych odcinkach powinni zacząć inaczej podchodzić do gotowania oraz jedzenia, a przy okazji opróżnić kuchenne szafki z wszelkiego chemicznego „zła”. To byłoby już bardzo dużo. I choćby za tę „pracę u podstaw” należy się Magdzie Gessler szacunek.

Po prostsu bigos
W jakimś zakresie program na pewno spełnił swoje zadanie. Czy potrzebna nam jeszcze publikacja? We wstępie czytamy: „Książka, którą właśnie trzymacie w rękach, zawiera najlepsze przepisy, których użyłam podczas realizacji odcinków programu. Znajdziecie w nich polskie składniki naszych kuchni regionalnych, doprawione rodzinnym ciepłem, serdeczną przyjaźnią i radosnym spełnieniem”. Wydawca umieścił ten tekst również na okładce, w towarzystwie dodatkowych zachęcających słów: „Słynna restauratorka prezentuje swoje dotąd niepublikowane przepisy, które zmieniły kulinarne oblicze kraju. Czy jesteście gotowi na przyjęcie Magdy Gessler pod swój dach i na metamorfozę we własnej kuchni?”. Ambitnie. Każdy kucharz czy gospodyni domowa sięgająca po papierowe „Kuchenne rewolucje” powinna być zachwycona, oczarowana i zmotywowana do działania, zmian, rewolucji! Niestety, ja nie znalazłam tu żadnego natchnienia czy motywacji ani zbyt wielu cennych rad. Zabrakło mi autentyczności oraz tego ciepła i serdeczności, o których pisze autorka. Nie poczułam jej zaangażowania. Czytając wstęp i przepisy, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że książka została naprędce „sklecona”, a nie przygotowana z myślą o zadowoleniu, czy nawet wyedukowaniu czytelnika.

Śledziowy chrust, najładniejsze zdjęcie i jeden z ciekawszych przepisów
W środku znajdziecie czterdzieści osiem przepisów z czterech sezonów „Kuchennych rewolucji” – po jednym z każdego odcinka. To bardzo mało. Nie wiem jaki był klucz doboru, ale chyba nie pojawiły się tu najlepsze pomysły... Większość receptur jest niezwykle prosta, wręcz banalna. Fani programu wiedzą, że u pani Gessler ma być zawsze smacznie „jak u mamy”, jednak od jej książki oczekiwałam czegoś więcej niż pasty z makreli, kurczaka pieczonego na butelce z piwem, pierogów ruskich z dodatkiem mięty, mielonego w kajzerce, bigosu, wątróbki, bulionu warzywnego czy zupełnie zwyczajnych gołąbków. Zaciekawiła mnie tylko mussaka z jagnięciną i bakłażanem, placki ziemniaczane w sosie pieczarkowo-kalarepkowym (ze względu na sos) i śledzie bałtyckie z majerankiem smażone na smalcu jak chrust (ze względu na piękne zdjęcie, zdecydowanie najlepsze w całej książce). To by było na tyle.

Sałatka kartoflana z ukrywającymi się ogórkami
Dużo jest tu dziczyzny czy w ogóle potraw mięsnych. I tylko dwa desery w tym szarlotka z lodami, choć na zdjęciu zamiast lodów widnieje beza... Z kolei na fotografii przedstawiającej sałatkę kartoflaną z cebulą i ogórkami kwaszonymi nie mogę się dopatrzeć żadnego ogórka, ani jednego kawałka. Chyba się wszystkie złośliwie schowały... Niestety, czasem wystarczy jedno takie „małe oszustwo”, by stracić zaufanie czytelnika. Przy każdym przepisie znajduje się informacja o liczbie porcji oraz oznaczenie sezonu i odcinka, z którego potrawa pochodzi. Listy składników, podobnie jak opisy przygotowania, raz są dłuższe, a innym razem zaskakująco krótkie, wręcz lakoniczne. Mnie przepisy nie zaciekawiły, poza trzema wyżej wymienionymi. Jeśli szukacie nieskomplikowanych, raczej klasycznych receptur, być może te propozycje przypadną wam do gustu. Dla nieco bardziej wymagających pozostaje dziczyzna w kilku wersjach.

Strona wizualna również nie ratuje książki. Przy każdym przepisie znajduje się całostronicowe zdjęcie potrawy, ale fotografie są tylko poprawne. Wyróżnia się jedynie piękne zdjęcie wspomnianego już „śledziowego chrustu” oraz pulpety z ryb mazurskich w sosie z kaparów i wina – choć chyba tylko ze względu na piękną zastawę. Brak dbałości o najwyższy poziom zdjęć i stylizacji potraw bardzo mnie zdziwił – wszak Magda Gessler zdobyła wykształcenie artystyczne i przywiązuje dużą wagę do wystroju swoich restauracji, dbając o każdy szczegół. Wszystko, by zadowolić klientów! Cóż, widocznie czytelników ta zasada nie obejmuje.

Magda Gessler na rowerze
W książce znajdziecie siedemnaście dużych fotografii przedstawiających panią Magdę – a to w okularach przeciwsłonecznych, a to z telefonem komórkowym przy uchu lub truskawką w ręce. Przy niektórych zamieszczono coś na kształt „złotych myśli” restauratorki, m.in.: „Kupowanie nowalijek jest zajęciem radosnym, ale bardzo ryzykownym” albo „Usłyszałam ostatnio, że biały obrus jest już niemodny i należy od niego odchodzić. Absolutnie się z tym nie zgadzam. Ale zdarzają się również teksty bardziej wartościowe, uświadamiające, jak na przykład ten: „Filozofia grillowania z pewnością nie polega na używaniu chemicznych brykietów czy podpałek, a już na pewno nie na polewaniu węgla benzyną”. Może komuś da to do myślenia... Na dokładkę wiele mniejszych zdjęć (wątpliwej jakości technicznej i estetycznej), będących kadrami z planu „Kuchennych rewolucji”. Patrząc na całokształt tej książki, zastanawiam się, czy Magda Gessler brała czynny udział w jej tworzeniu, czy w ogóle widziała ją przed drukiem? Jeśli tak – dlaczego zgodziła się na sygnowanie swoim nazwiskiem tak słabej, pod wieloma względami, publikacji?

Przeżyjmy to jeszcze raz, czyli kadry z programu
Po części z przepisami znajdziecie jeszcze dwustronicowe „zakończenie” od autorki, a także „dwadzieścia prostych rad, dzięki którym wasza kuchnia zmieni się w miejsce magiczne, pełne smaku i zapachu”. Jakie to rady? Na przykład takie: „Wiosna i lato to czas potraw lekkich, czas sałat, owoców i warzyw” (jakże odkrywcza myśl!) albo „Wieprzowinę można solić przed pieczeniem, wołowiny nigdy!” (trochę lepiej). Szkoda, że nie zamieszczono tu więcej praktycznych wskazówek dotyczących gotowania, czy też wybierania i przechowywania składników. Czytelnicy na pewno chętnie by skorzystali z rzeczowych instrukcji osoby tak doświadczonej, wypróbowali różne kuchenne sztuczki. A tymczasem i w tej materii pozostaje niedosyt. Na końcu, chyba na pocieszenie, otrzymujemy cztery strony na własne rewolucyjne notatki, a następnie reklamę z Magdą Gessler „na trawienie i wzdęcia”. Osobliwe podsumowanie książki...

Moje „Kuchenne rewolucje” mają miękką okładkę, ale można też kupić wersję z okładką twardą, odpowiednio droższą. Cena rynkowa rzędu 40-55 złotych jest dużą przesadą za format 20x26 cm i zaledwie sto sześćdziesiąt stron. Nie mówiąc już o jakości tego, co czeka nas w środku. Miały być unikatowe przepisy, a jest niemal to samo, co można znaleźć w dawnych książkach kucharskich. Miała być rewolucja, a jest boczek z ćwikłą i śledzie. Jak dla mnie mało apetycznie. Duży rozgłos, mało treści. Wysokie oczekiwania, ogromny zawód. Z przykrością stwierdzam, że potencjał książki został zaprzepaszczony.


Magda Gessler, „Kuchenne rewolucje. Przepisy Magdy Gessler”, Znak 2012, 160 s., cena 39,90 zł (oprawa miękka) lub 54,90 zł (oprawa twarda).

Książka na stronie wydawcy, z przykładowymi stronami: www.znak.com.pl/kartoteka,ksiazka,3530,Kuchenne-rewolucje