czwartek, 18 lipca 2013

Paryski szyk

Jennifer L. Scott, „Lekcje Madame Chic. Opowieść o tym, jak z szarej myszki stałam się ikoną stylu”
Czy zdarza się wam jeść w pośpiechu, pijąc jednocześnie kawę albo biegnąc do pracy? Czy jecie byle co, na wyszczerbionym talerzu, gapiąc się bezmyślnie w telewizor? Czy po powrocie do domu przebieracie się w „niewyjściowe”, znoszone ubrania, a następnego dnia rano stajecie przed szafą pękającą od nadmiaru sukienek oraz bluzek i mówicie niezmiennie „nie mam się w co ubrać”? Dziesiątki niepotrzebnych rzeczy zabierają wam przestrzeń? Patrzycie tęsknym wzrokiem na szczupłe, szykowne Francuzki, ale uważacie, że jest to dla was model nieosiągalny? Nic bardziej mylnego! Dzięki książce Jennifer L. Scott „Lekcje Madame Chic” możecie dokonać prostych, pięknych zmian zarówno w kwestii jedzenia, jak i sprzątania, mody, makijażu, czy ogólnie rzecz ujmując – stylu życia. To niezwykle zabawny, wciągający i bardzo „życiowy” poradnik, zupełnie inny niż wszystkie. Gorąco polecam tę lekturę każdej kobiecie, bez względu na wiek, żywieniowe przyzwyczajenia i pojemność szafy.


Nie ma w tej książce nic odkrywczego. Na jedzeniu należy się skupić, w szafie mieć niewiele pasujących do siebie rzeczy dobrej jakości, robić delikatny makijaż, utrzymywać porządek w domu, ruszać się, wybrać odpowiednie dla siebie perfumy… Na początku pomyślałam, że to nie jest lektura dla mnie, bo przecież wiem, że posiłek wymaga spokoju i celebrowania, że bałagan w mieszkaniu powoduje bałagan w głowie, że nadmiar ubrań wcale nie ułatwia porannego wyboru – znam to z autopsji. Przecież wiem jak sprzątać i podawać do stołu, nikt nie musi mnie tego uczyć! I oto pierwszy błąd – czasem rzeczy najbardziej oczywiste całkowicie umykają naszej uwadze. Przywołuję w myślach obraz wielu moich posiłków – przy książce albo filmie, na stojąco albo ze wstawaniem co chwilę, by coś zamieszać w innym garnku itd., itp. A zastawa? No cóż, najlepsze talerze i miseczki stoją schowane głęboko w kuchennej szafce i czekają na… Właśnie, na co? Szafy z ubraniami nie muszę analizować, ponieważ dobrze wiem, co się w niej dzieje. I choć już dwa razy próbowałam ujarzmić tego potwora, oddając bez mrugnięcia okiem te części garderoby, w których chodziłam bardzo rzadko albo wcale, to nadal mam w tej materii dużo do zrobienia. Sprzątanie, hmm, jest tyle ciekawszych rzeczy do zrobienia… Ale poradnik? Nie, dziękuję.

Swoista „alergia” na poradniki nie jest niczym złym. Wiele takich publikacji to teksty puste, sztampowe, pełne powtarzanych w kółko, „odkrywczych” zdań. Musisz to, musisz tamto. Ale ta książka jest naprawdę inna. Już od pierwszych stron byłam mile zaskoczona (przyznaję, że do lektury w dużej mierze skłoniła mnie prosta, lecz elegancka okładka). Autorka pisze niezwykle lekko i zabawnie, zapewne wiele opisywanych przez nią sytuacji znacie dobrze z własnego doświadczenia. A jak się to wszystko zaczęło? Jak autorka, niegdyś szara myszka, przeistoczyła się w pełną paryskiego wdzięku kobietę? Jako studentka Jennifer wyjechała do Paryża, gdzie zamieszkała u pewnej dość zamożnej rodziny, której w książce nadała nazwisko Chic. Nie trudno się domyślić, że styl życia młodej Kalifornijki bardzo się różnił od zwyczajów państwa Chic. Jednak kiedy początkowy szok, wewnętrzny bunt i panika minęły, Jennifer zaczęła korzystać z cennych lekcji, jakie dawała jej nie tylko famille Chic, ale też famille Bohemienne oraz cały Paryż. Zmieniła wiele swoich nawyków, a po powrocie do domu swoimi spostrzeżeniami i nową wiedzą zaczęła dzielić się na blogu The DailyConnoisseur. Właśnie na bazie blogowych wpisów powstała ta książka, która bardzo szybko zyskała status bestselleru. Zasłużenie.

Kiedy czytałam „Lekcje madame Chic”, przyszły mi na myśl książki Dominique Loreau (np. „Sztuka umiaru”). Obie autorki w pewnym stopniu promują przyjemny, wygodny minimalizm, zdrowy zarówno w sensie fizycznym, jak i psychicznym. Jednak niewątpliwym atutem tekstu Jennifer Scott jest autentyczna szczerość, lekkość pióra oraz przytaczanie licznych zabawnych sytuacji, rozmaitych wpadek i niezręczności. Scott nie stoi na pozycji kobiety idealnej, wszystko wiedzącej mentorki. Na kartach książki możemy obserwować jej przemianę, czytać o rozterkach – takich, jakie targają niemal każdym człowiekiem. Może nie wszystko wychodzi jej od razu idealnie, ale przynajmniej stara się wdrażać we własne życie cenne wskazówki madame Chic i madame Bohemienne. Zachęca do tego inne kobiety, ale tylko zachęca. Nie nagabuje, nie nakazuje, nie krytykuje. Pokazuje jedynie pewne rozwiązania, z których możemy skorzystać, dla własnej wygody i radości. I nie ma w tym żadnej wielkiej rewolucji ani kosmicznych wyrzeczeń. Powoli, stopniowo każdą sferę życia można doprowadzić do porządku. Najważniejsze, by zmiany dawały nam satysfakcję! Nie ma przymusu, ale… Jeśli uważacie, że na przykład pozbycie się większości ubrań z szafy nie przyniesie wam szczęścia, przeczytajcie tę książkę i wypróbujcie przez miesiąc metodę dziesięciu ubrań (albo dwudziestu). Nie teoretyzujcie, zastanawiając się, czy to zadziała. Po prostu spróbujcie!

Książka została podzielona na trzy główne części. W pierwszej autorka omawia kwestię diety i aktywności fizycznej. Przeczytacie tu o tym jak powstrzymać się od ciągłego przegryzania przez poprawienie jakości codziennych posiłków, jak wybierać wartościowe przekąski, w jakich sytuacjach nie należy jeść (np. prowadząc samochód, oglądając telewizję, spiesząc się), a także o uzupełnianiu płynów, zwłaszcza piciu wody (to ważne nie tylko dla zdrowia, ale też dla urody), czy zdrowym burczeniu w brzuchu. Na początku swojego pobytu u państwa Chic Jennifer wybrała się na nocną wędrówkę do kuchni, by uśmierzyć głód. Jednak ostatecznie nie doszło do penetracji lodówki, ponieważ madame Chic usłyszała otwierane drzwi i zaoferowała swoją pomoc. Podjadanie, zwłaszcza nocą, jest passé, więc Jennifer nie pozostało nic innego, jak poprosić o szklankę wody i wrócić do łóżka z pustym brzuchem… Bardzo spodobał mi się także fragment opisujący przygotowanie tarty z truskawkami. Kiedy madame Chic zobaczyła, jak Jennifer układa truskawki na cieście, powiedzmy – chaotycznie, nieco się przeraziła. Powiedziała, że nie tak się to robi i pokazała Amerykance, jak należy ułożyć owoce: precyzyjnie, jedna obok drugiej, po linii koła, tworząc przyjemny dla oka wzór. Taka tarta wygląda o wiele bardziej apetycznie. Podobnych, często zabawnych opowieści jest w całej książce bardzo dużo.

Autorka zachęca do przyjrzenia się osobom bezmyślnie podjadającym śmieciowe przekąski – chipsy przed telewizorem, pączki w drodze do pracy, żelki podczas sesji gry komputerowej. Tępy wzrok, myśli błądzące gdzieś daleko oraz mechaniczne ruchy – wkładanie kolejnych kęsów do buzi, przeżuwanie i połykanie. Tego nie można nawet nazwać jedzeniem. To po prostu pakowanie w siebie produktów spożywczych, w dodatku często bezwartościowych. Przyznaję, że jedzenie podczas lektury praktykuję dość często i trudno mi będzie wyleczyć się z tego przyjemnego nawyku, ale może i na to przyjdzie czas… Scott zachęca do jedzenia posiłków wysokiej jakości (niekoniecznie drogich, chodzi raczej o delektowanie się, unikanie gotowych dań, produktów przetworzonych przemysłowo, pełnych chemii, podanych byle jak) oraz podawania ich, codziennie, na najlepszej zastawie. Czyż każdy dzień naszego życia nie jest wyjątkową okazją? Wspomina o tym jak istotny jest pozytywny stosunek do jedzenia (jeśli masz ochotę na dobry ser, zjedz go i nie rozważaj ile ma kalorii, nie wyrzucaj sobie zbyt tłustego posiłku), uważne konsumowanie (nie przed telewizorem!) i zachowanie umiaru (nie należy „sprzątać” wszystkiego ze szwedzkiego stołu). Francuzi nie odmawiają sobie niczego, nie przejmują się kalorycznością potraw, ale też nie przejadają się. Jedzą to, co im smakuje, co sprawia przyjemność. Cieszą się jedzeniem, celebrują je i być może dzięki temu nie tyją! Ta „kulinarna” część książki jest, niestety, najkrótsza, ale ciekawe porady dotyczące robienia zakupów, gotowania, jedzenia, przyjmowania gości i wydawania przyjęć pojawiają się także w innych rozdziałach.

W drugiej części znajdziecie mnóstwo wskazówek dotyczących stylu i urody. Autorka pisze o praktycznym wymiarze szafy z dziesięcioma ubraniami, znajdowaniu własnego stylu, niewidocznym makijażu i dbaniu o cerę (wspomina jak pewien profesor, wielki esteta, nie chciał odpowiedzieć na jej pytanie, ponieważ miała na nosie pryszcz!). Podaje kilka sprawdzonych sposobów na ogarnięcie garderobianego potwora i zadbanie o wygląd zewnętrzny. Zachęca, by zawsze prezentować się jak najlepiej i nie mówić „przecież idę tylko do spożywczego”. Pierwsze wrażenie jest bardzo ważne, a nigdy nie wiadomo kogo spotkamy za rogiem… Choć układanie fryzury czy noszenie ładnych ubrań (także piżamy do snu) to przede wszystkim luksus dla nas samych, a nie strojenie się dla innych. Na końcu tego rozdziału znajdziecie porady dotyczące ćwiczenia się w sztuce kobiecości (postawa ciała, odpowiednie perfumy, zadbane paznokcie itd.).

Ostatnia część, zatytułowana „Jak żyć z klasą”, omawia takie aspekty, jak zachowanie form, poskramianie bałaganu, obcowanie ze sztuką i rozwijanie umysłu czy bycie tajemniczą. Scott radzi m.in. jak bez stresu przygotować przyjęcie (podaje nawet dwa przepisy na pyszne, proste koktajle), robić zakupy (codziennie w małych sklepach i na bazarkach, tylko to co jest aktualnie potrzebne, a nie raz w tygodniu w wielkim markecie wózek wypełniony po brzegi) oraz jak odkrywać proste przyjemności i odnaleźć radość nawet w tak banalnych i nielubianych zajęciach jak zmywanie naczyń czy sprzątanie. Autorka wielokrotnie podkreśla wagę wysokiej jakości – jedzenia, zastawy, atmosfery, ubioru, manier. Dzięki niej każdy może poczuć się wyjątkowo, szykownie. Nawet do samotnych posiłków powinniśmy ładnie się ubrać, nakryć do stołu i zjeść w skupieniu. Po pierwsze dla lepszego samopoczucia, po drugie dla wyrobienia dobrych nawyków. Po takich „ćwiczeniach” nasze zachowanie nikomu z towarzystwa nie wyda się sztuczne, wymuszone, ponieważ po jakimś czasie stanie się dla nas normą.

Ale właściwie po co to wszystko? Po co się „męczyć” z nakrywaniem stołu zamiast po prostu wlać do miski zupę albo wyrzucić makaron na talerz i zjeść kolację, oglądając na kanapie ulubiony serial? Ta lektura odpowie na podobne pytania i zapewne rozwieje większość wątpliwości. Nikt nie mówi, że powinnyście, jak Francuzki, dobierać kolor obrusu tak, by pasował do zaproszonych gości, ale drobne porządki w kuchni i w garderobie na pewno nikomu nie zaszkodzą. Jeśli nadal nie jesteście przekonane czy to książka dla was albo wręcz uważacie, że na pewno was nie zainteresuje, przeczytajcie chociaż trzy lekcje, np. o podjadaniu, dziesięcioelementowej szafie oraz używaniu najlepszych rzeczy. To powinno wystarczyć, by zmienić wasze nastawienie i zachęcić do dalszej lektury. Dla mnie ta publikacja jest kolejnym elementem motywującym do oczyszczania najbliższego otoczenia z nadmiaru przedmiotów (nie wyłączając lodówki, szafy i kosmetyczki), zwolnienia tempa, docenienia minimalizmu, zamiany ilości na jakość.

Ubolewam jednak, że tak mało miejsca autorka poświęciła kulinariom i dietetyce. Mam jeszcze wiele pytań, na które na pewno mogłaby odpowiedzieć. W tym temacie książka będzie przydatna zwłaszcza dla osób kupujących artykuły spożywcze, gotujących oraz jedzących w pośpiechu, niedbale i nieświadomie. W „Lekcjach madame Chic” zostały opisane ważne podstawy, które w przyszłości na pewno staną się bazą do dalszych zmian. Słynne hasła reklamowe głoszą, że jesteśmy tego warte albo że powinnyśmy podarować sobie odrobinę luksusu. Dzięki „Lekcjom madame Chic” pokochacie waszą naturalną cerę i małą garderobę. I poczujecie się jak królowe, jedząc najzwyklejsze śniadanie na najlepszej zastawie, ubrane w jedwabny szlafrok. Uwierzcie, wcale nie potrzebujecie masy tych wszystkich modnych, drogich rzeczy – ubrań, sprzętów, składników – aby na co dzień czuć się ze sobą dobrze i szykownie!

Żyjemy w dobie galopującego konsumpcjonizmu, kupujemy wciąż więcej i więcej, ale nadal nie jesteśmy usatysfakcjonowani. Reklamy i media mówią nam co na siebie włożyć, co jeść, jak być szczęśliwym. I gdzieś między kolejnym reality show a pełnymi przygnębiających komunikatów wiadomościami, między niedzielnymi zakupami w hipermarkecie a obiadem w barze szybkiej obsługi gubimy naszą wolność, radość, pasję, indywidualny styl. Kupujemy nowe buty „na pocieszenie”. Przy sklepowej kasie pod wpływem impulsu sięgamy po czekoladowy batonik, po czym pochłaniamy go w biegu, ciesząc się przez kilka chwil „cukrową euforią”, a później długo zmagając się z wyrzutami sumienia i bólem brzucha. Najwyższy czas, aby coś z tym zrobić! W ostatniej części książki Jennifer Scott przytacza ciekawe powiedzenie: „Szczęście nie oznacza, że masz to, czego chcesz, tylko że chcesz tego, co masz”. I niech to będzie podsumowaniem tej smakowitej, uroczej, mądrej i niezwykle inspirującej publikacji. Bądźmy chic!


Jennifer L. Scott, „Lekcje Madame Chic. Opowieść o tym, jak z szarej myszki stałam się ikoną stylu” (oryg. Lessons from Madame Chic. 20 Stylish Secrets I Learned While Living in Paris), Wydawnictwo Literackie 2013, 293 s., cena 32,90 zł.

Książka na stronie wydawcy (z przykładowymi fragmentami): www.wydawnictwoliterackie.pl/ksiazka/2539/Lekcje-Madame-Chic---Jennifer-L-Scott